piątek, 26 lipca 2013

Rozdział XX (Wendy i Dick)

Tylko dorosłe osoby wiedziały, jakim cudownym uczuciem było spotykać ludzi, których znało się kiedyś i zatraciło się z nimi kontakt. Dawne sympatie, przyjaźnie, a nawet antypatie stawały się czymś niezwykłym w obliczu przemijającego czasu i wspomnień.
Wendy nie potrafiła do końca wyrazić tego, jak bardzo się cieszyła na widok niektórych twarzy. Z nich wszystkich najczęściej widywała Aidena - na ważniejszych uroczystościach (w sumie dwa końce Ameryki nie są od siebie aż tak bardzo oddalone), czasami przez Skype i słyszała często jego głęboki, męski głos w słuchawce telefonu. W końcu był jej pierwszą prawdziwą miłością, z której musiała zrezygnować. Pozostał jednak najlepszym przyjacielem; najlepszym, który przetrwał z nią wszystko, nawet jeśli ze względu na swój charakter nie udawało mu się ulepić ważniejszych związków. Tak było kiedyś, ponieważ teraz jego mina mówiła dumnie: biznesmen, ojciec i mąż. Właśnie w tej kolejności. Jego najstarszy syn był tak niesamowitą kopią Colliera, że Wendy powędrowała myślami w przeszłość, kiedy obydwoje byli dziećmi. Rozpamiętywała tylko te miłe wspomnienia.
Widziała wiele twarzy. Dojrzalszych, naznaczonych cierpieniem i troską o swoje życie, uśmiechniętych. Dla niektórych było to jedyne od wielu lat miłe wydarzenie w ich życiu; przebywanie w jednym miejscu z ludźmi, którzy idealnie rozumieli twój ból. Byli tutaj także ci, którzy zdołali uciec w bezpieczne miejsce i uniknąć większych prześladowań oraz niezmywalnych blizn przeszłości. Wszyscy jednak tak samo padali sobie w ramiona, przypominali dawne czasy i opowiadali o tym, jak układa im się teraz.
Każda kolejna twarz przypominała Wendy wiele sytuacji. Blaise z synkiem i żoną; biała pościel mokra od uniesień w pracowni pachnącej farbą. Rochelle z mężem; wyznania w sali baletowej przeradzające się w niewinne i słodkie pocałunki. Francesca z Nathanem; gorące imprezy w pokoju akademickim. Audrey z rosyjskim mężem; upojna noc kończąca się zwierzeniami i prowadząca do... Alana.
Wiedziała, że czegoś jej tutaj brakowało. Tego zielonego, jasnego pierwiastka. Najjaśniejszego w ciągu całego jej życia. Najgorsze było to, że nie widziała go ani tutaj, ani w przeciągu tych dziesięciu lat, odkąd ostatni raz zobaczyli się w jaskini. Ich drogi po prostu się rozeszły, a ona za bardzo zajęta była leczeniem, które zawdzięczała tylko i wyłącznie jemu. Nigdy o nim nie zapomniała. Nie było dnia, żeby nie pomyślała o drobnym Alanie i jego motylku z origami, którego nadal przechowywała w pudełeczku, zżółkniętego i pogniecionego. Przywoływał tyle wspomnień.
Nie widziała jego piegowatej twarzy wśród dawno nie widzianych znajomych i bardzo ją to przerażało. Świat nie był łaskawy dla osób posiadających moce, ale Wendy postanowiła wierzyć najmocniej, że jest dobrze. Nie miała pojęcia, kto znał się z nim bliżej i kogo mogłaby wypytać o to, jak mu się powodzi. Pozostała zagubiona w tłumie, nie wiedząc gdzie ma podziać oczy i jak odpowiedzieć znajomemu, który właśnie coś do niej powiedział z uśmiechem.
Na szczęście z opresji wybawił ją głos jakiegoś mężczyzny, wydobywający się zza jej pleców i wypowiadający jej imię. Odwróciła się, obrzucając go analizującym spojrzeniem. Musiał być uczniem tej szkoły, ale nie miała pojęcia skąd go kojarzyła i dlaczego zwrócił się właśnie do niej. Serce zabiło jej mocniej - miała nadzieję, że nie były to wieści dotyczące jej siostry, której także tutaj nie widziała, a bardzo się o nią martwiła. Chociaż skąd jakiś nieznajomy jej człowiek miałby znać Lauren? Nie, to było mało prawdopodobne. A co, jeśli to znajomy Alana, który chciał przekazać jej pozdrowienia?
- O co chodzi? - spytała z bolesnym wyczekiwaniem, nie dając jednocześnie po sobie poznać, że przybycie mężczyzny bardzo ją zastanowiło i zmieszało. Utrzymywała swój wizerunek szczęśliwej i beztroskiej dorosłej kobiety po przejściach. Gry, gry, zawsze gry. Nie uwolnisz się od tego, Wendy.

Niestety Dick nie wywoływał u nikogo tutaj takich emocji takie jak u Wendy. Nikt nie oczekiwał jego postaci w tym miejscu. Zawsze był niegodny zaufania. Jeśli miał jakiś przyjaciół z lat szkolnych to już dawno się rozpłynęły w powietrzu i teraz tak jakby ich nie miał nigdy. Zresztą czy on kiedykolwiek miał przyjaciół? Nigdy nie zasługiwał na przyjaźń i teraz o tym wiedział. Czuł się w towarzystwie tych wszystkich ludzi jak jakieś piąte koło u wozu. Zresztą nikt tu nawet nie zwracał na niego uwagi. Ale on uparcie siedział w tym miejscu jak jakiś osioł. Miał swój cel, który dziś zamierzał osiągnąć. Tym razem jednak nie dążył do niego po trupach, dosłownie po trupach. Nikogo ostatnio nie zabił, na nikim nie wyżywał się, nie bił, nie karcił za jakieś głupoty. Dziś był innym człowiekiem, tak przynajmniej chciałby być.
Dlatego gdy usłyszał dźwięczny głos Wendy spojrzał na nią spokojnie, nawet z lekkim uśmiechem na twarzy. Taki niespotykany widok, Dick posłał jej uśmiech i to nie był jeden z tych uśmiechów, które mówiły tylko zaraz Cię zabiję. Był to na prawdę przyjazny uśmiech, nawet można by rzec, że był on teraz godny zaufania.
- Możemy porozmawiać? - zapytał spokojnie wciąż wlepiając w nią swój wzrok. Tak na prawdę właśnie sobie tak wyobrażał ową Wendy, adresatkę listu. Nie można zapomnieć po co jest to spotkanie i po co tu właśnie Dick się znalazł. Wiedział, że nie może rozmawiać z nią tutaj, przy tych wszystkich ludziach. Przy tych wszystkich, którzy nie mają do niego zaufania i czuł wzrok ich wszystkich, tak jakby każdy chciał go za chwilę wyprowadzić z tego miejsca, zabić, cokolwiek, by tylko taki człowiek jak Dick nie mógł istnieć. Dlatego też nie czuł się tu spokojnie, bezpiecznie, zresztą czy on kiedykolwiek czuł się bezpiecznie? Nie chyba nie. Nie po tym wszystkim, co robił tym wszystkim niewinnym ludziom jeszcze jakiś czas temu.
-Tylko nie tu.. - powiedział po chwili tak szybko, że Wendy nie zdążyła zareagować na jego poprzednie pytanie. W tej samej chwili szarpnął ją za ramię i szybkim krokiem oddalił się od tych wszystkich ludzi. Nie mógł znieść tego wzroku na swoich plecach, tego wzroku, którego może i nawet nie było, ale czuł go wszędzie, w każdym miejscu w jakim tylko się znajdował. Zawsze wtedy kiedy się pojawiał w miejscu publicznym miał wrażenie, że każdy wiedział, co takiego zrobił w swoim życiu, tak jakby wszyscy wiedzieli ile zła uczynił, ilu ludzi zamordował z zimną krwią, ilu wydał władzy. Czy to podchodziło pod chorobę psychiczną? Tak, raczej tak, w końcu były seryjny morderca nie mógł być w stu procentach zdrowy, prawda? Jednak wróćmy do tej dwójki. Dick po szarpnięciu Wendy szybkim krokiem poszedł z nią do jakiegoś cichego miejsca, klasy, pokoju..? Sam nie wiedział gdzie z nią poszedł. Wiedział jedno, że Wendy po takim ruchu czuła się przerażona i jednocześnie nie miała szans na odepchnięcie Dicka, był silnym mężczyzną, a ona tylko słabą kobietą, a przynajmniej taką była w porównaniu z nim. Ale nie chciał tego zrobić. Nie chciał  po raz kolejny dać ponieść się emocjom i znów być tym człowiekiem agresywnym jakim był kiedyś. Jak widać człowiek nie zmienia się z dnia na dzień, potrzebujemy na to czasu. A on poświęcił na to jeszcze zbyt mało. Dopiero po zamknięciu za sobą drzwi puścił Wendy zszokowany, co tak właściwie on teraz zrobił? Spojrzał przerażony na swoją dłoń, którą szarpał biedną dziewczynę. Dopiero później spojrzał na nią. Nie wiedział co się przed chwilą z nim stało. Podczas tej sekundy przemienił się znów w mordercę, tak znienawidzonego przez samego Dicka. Czy on na prawdę dziwił się jeszcze, że nie znalazł swojej kobiety życia? Naprawdę? Czy ten człowiek w ogóle na nią zasługiwał? Przecież nigdy nie wiadomo było, kiedy nastąpi u niego kolejny wytrysk agresji, który był mimowolny, nie do zatrzymania. On sam nie chciałby takich rzeczy robić swojej ukochanej, nie chciałby jej ranić w ten sposób, więc może i lepiej dla niej byłoby, gdyby nigdy jej nie spotkał. Jak widać były morderca do końca życia nie zasługiwał na szczęście u boku kobiety. W końcu człowiek nigdy się nie zmienia w stu procentach, prawda?
- Przepraszam. - wypowiedział te słowa bardzo cicho, wręcz niezrozumiale. Jeszcze nie dorósł do tego, by móc przepraszać za swoje czyny, a za to co się wydarzyło przed chwilą na pewno wypadałoby przeprosić, chociaż tyle mógł teraz dla niej zrobić. Uznał, że nie ma sensu tłumaczyć jej się z tego czynu, z tego szarpnięcia, które ewidentnie ją przestraszyło. Zamiast tego sięgnął pod swoją marynarkę, dosłownie tak jakby chciał wyciągnąć pistolet. W końcu taki ruch w takich momentach tylko to przypominał we wszystkich filmach, prawda? Ale nie miał przy sobie broni, wyrzucił ją dokładnie dziś rano. I dobrze, że to zrobił w końcu nie wiadomo co by teraz z nią zrobił jeśli tylko by mu wpadła do ręki. Kiedyś był w stanie zabijać ludzi, a tego się ot tak nie zapomina. Zamiast pistoletu wyjął spod swojej marynarki pognieciony kawałek papieru. Stary kawałek, pożółkły w końcu miał już z dziesięć lat. Bez słowa podał go w stronę Wendy. Uznał, że tutaj są zbędne słowa. Sama się przekona, co oznacza ten papierek gdy tylko go odczyta. On sam dokładnie go nie rozumie, nie mógł go rozumieć w końcu nie znał Alana w szkole, nie znał go dopóki nie spotkał go u mężczyzny, który go posiadał. Tak, Dick spotkał go jeszcze przed dniem śmierci. Jeszcze wtedy kiedy leczył innych. On także miał z jego usług skorzystać. Jednak wtedy zrezygnował z tego w ostatniej chwili i sam poszedł się leczyć u normalnego lekarza, co jak widać udało mu się.

wtorek, 9 lipca 2013

Rozdział XIX (Wendy i Dick)

Zjazd absolwentów. Dawno opuszczone miejsca, dawno niewidziani przyjaciele i wszechobecne wspomnienia, które wprawiały w nostalgiczny nastrój. Wendy, już dojrzała dwudziestodziewięciolatka, nadal nie mogła uwierzyć w to, że była w Londynie, tym ukochanym i znienawidzonym jednocześnie - otwierającym ramiona i nieprzyjaznym. Ten niegdyś piękny krajobraz zanieczyszczony był nienawiścią ludzi, która stoczyła nadnaturalnych do niewygodnych pozycji, z których teraz musieli sobie radzić, przede wszystkim trzymając w tajemnicy całe to spotkanie i odwiedziny w St. Bernard, gdzie przewodnikiem po tajemnych korytarzach wspomnień miał być stary Salinger, nauczyciel bez mocy. Wszyscy zgadzali się bezgłośnie, że warto było przeżyć niepokój dla tej magicznej atmosfery, którą Wingfield niemal wyczuwała swoim arystokratycznym nosem.
Doskonale znała umiejscowienie hotelu, w którym się zatrzymali i w którym odbywała się lwia część całego spotkania. Całe miasto znała zresztą jak własną kieszeń. Nigdy jednak nie była wewnątrz tego miejsca i czuła pewien powiew nowości, który już całkiem wprawiał ją w zmieszanie. Tak daleko od swojego miejsca zamieszkania, od Sacramento, a jednocześnie tak blisko od prawdziwego domu, domu z przeszłości, domu wspomnień, do którego nie zdążyła jeszcze dotrzeć, ale wiedziała, że będzie to trudna wizyta. Mimo wszystko.
Tak bardzo cieszyła się, że widziała wszystkie znane jej niegdyś twarze; większość więzów pozacierała się, nie będąc wystarczająco mocnymi do przetrwania rozłąki. Jednak niezależnie od tego, jakie stosunki łączyły ją kiedyś z każdym, cieszyła się na ich widok. Była innym człowiekiem niż kiedyś. Udało jej się pokonać chorobę, która wcale nie zniszczyła jej, a nauczyła cieszyć się z życia i zauważać jego wartości. Poza tym kochała i była kochana. Już nie tak egoistycznie, tak niedojrzale, nieszczęśliwie. Była naprawdę spełniona w związku z Chloe, swoją żoną - Boże, jak to nadal cudownie brzmiało - i kiedy opiekowała się małym aniołkiem Aaronem, chłopczykiem z adopcji. Kiedyś nie podejrzewałaby siebie o takie życie, ale teraz naprawdę jej się to podobało. W końcu otrzymała upragnioną stagnację po pasmach nieszczęść. I wszystko się zmieniło.
Wszystko, prócz jednego. Nie zmienił się jej dobry smak w dobieraniu ubrań. Czuła się doskonale w swojej   opalonej skórze, kiedy wchodziła do sali z wielkim przyozdobionym stołem, przy którym niebawem wszyscy mieli zasiąść. Na razie rozmawiali między sobą, witali się i niemal czuć było rodzinną atmosferę. Kiedyś nikomu nie przyszłoby to do głowy. Tak naprawdę to lata prześladowań przybliżyły do siebie tak zróżnicowany st. bernardowski światek. I Wendy poczuła wzruszenie, które odganiała intensywnym mruganiem, uśmiechając się jednocześnie do swojej drugiej połówki, która pospieszyła przywitać się z kimś. Ona także uśmiechnęła się do przyjaciela i ruszyła w jego stronę.


Dick tak jak było wspomniane wcześniej także był tym człowiekiem z talentem tak jak wszyscy inni z jego szkoły. Bo trzeba było wiedzieć, że on także tu niegdyś chodził. Też uczęszczał na lekcje, zbierał dobre oceny, ale także i te gorsze. Bawił się razem ze wszystkimi na imprezach organizowanych nawet i często z błahego powodu takie jak zaliczenie semestru albo i imieniny Ani (ani moje ani twoje). Zawsze dobrze wspominał czasy swojej młodości. Jednak ona przeminęła z wiatrem. Teraz był dorosłym człowiekiem. Miał już swoje racje, przemyślenia, swój charakter, który zmienił się drastycznie od czasów szkolnych. Kiedyś był zapatrzonym człowiekiem w teraźniejszą władzę. Zresztą w końcu nawet teraz jest częścią niej. Przyłączył się do władzy te parę lat temu i tak pozostał w niej aż do dziś. Ale już nie długo planował ucieczkę z tego beznadziejnego państwa, które tylko potrafiło zabijać uczciwych ludzi z błahego powodu, bo posiadały one moce, które nie były mile tu widziane. On sam taką posiadał, ale jednak on był potrzebny władzom. Owszem jego moc była tajemnicza, nikt tak na prawdę do końca nie wiedział o co w niej chodzi, na czym polega. Ale jednak wszyscy wiedzieli, że ją ma i nieraz patrzeli na niego zwykli ludzie podejrzanym wzrokiem. Bo tak zwykli ludzie bali się takich ludzi jak on. A dlaczego teraz planuje ucieczkę z tego miejsca? Zrozumiał, że całe swoje dotychczasowe życie źle kierował. Ta sytuacja z Alanem dała mu wiele do myślenia, wiedział, że nie zasłużył na takie traktowanie. Tak jakby obudził się w nim drugi człowiek, drugi Dick. Już nie był tym, który w czasach szkolnych potrafił na każdym kroku spowodować bijatykę, w której prawie zawsze wygrywał. Był królem i władcą wszystkich bijatyk spowodowanych w tym miejscu. A dziś? Dziś planował wszystko naprawić. Tylko czy się da? Przyjechał na ten zjazd tylko z jednego powodu, miał nadzieję, że Wendy tu się pojawi. Ta Wendy z listu, którego zabrał Alanowi podczas ostatniego ich spotkania i jedynego. Czuł podświadomie, że i ona tu się zjawi, że nawet ta Wendy posiada talent, który teraz musi ukrywać. Wierzył, że ją tu spotka nawet jeśli z czasów szkolnych jej nie pamięta. Bo przecież nikt nie był w stanie pamiętać wszystkich z tej szkoły, prawda? W końcu było tu sporo uczniów za czasów świetności szkoły. Nie mógł opuścić tego kraju bez spotkania się z nią i dania jej tego listu. Miał wrażenie, że ta jedna kartka była ważna, choć nawet nie było tego po niej widać.
I nie pomylił się już wchodząc na salę, gdzie miała odbyć się uczta powitalna. Usłyszał imię Wendy, nie wiedział dokładnie skąd to imię do niego doszło, ale niemal natychmiast odwrócił się za siebie, bo wydawało mu się, że z tej strony usłyszał to imię. Zauważył tam grupkę osób stojących nieopodal jego. Postanowił do nich podejść. Nie obchodziło go to, że stała tam w towarzystwie więcej osób. Nie był już tym nastolatkiem, chłopakiem, który bał się podejść do dziewczyn, które stały w grupie. Był w końcu dorosłym mężczyzną, który wiedział po co tu przyjechał. Ale jednak bał się, że jej tu nie spotka, że imię które przed chwilą usłyszał było tylko wytworem jego wyobraźni. Nie wiedział nawet jak owa dziewczyna wyglądała, co się z nią stało i czy w ogóle mogłaby tu się znajdować? Nie wiedział o niej nic więcej oprócz tego, że ma coś wspólnego z Alanem i że ma na imię Wendy. Nic więcej, żadnych szczegółów.
-Wendy? - zapytał, gdy tylko podszedł do tej grupki osób, od której wydawało mu się, że usłyszał to imię. Nie wiedział dokładnie na którą z dziewczyn spojrzał, więc wybrał pierwszą z brzegu dziewczynę, brunetkę. Nawet zapomniał w tej sytuacji o dobrym wychowaniu. Zapomniał, że z grzeczności wypada przeprosić, że im przeszkodził, ale teraz zapomniał o tym po prostu zapomniał, a przecież był wychowanym mężczyzną, aż dziwne, że był jeszcze samotnym mężczyzną. Nigdy nie myślał o żonie, dzieciach, dopiero teraz gdy się zdecydował wyjechać z tego kraju myślał o tym, co to by było gdyby miał żonę, dzieci? Czy byłby dobrym ojcem i mężem? Niegdyś nie kontrolował swojej agresji, robił to co mu tylko przyszło do głowy. Miewał napady agresji jeszcze parę lat temu to dlatego władza uznała, że był idealnym kandydatem, by im pomagać. Pewnie dlatego każda kobieta, która się w jego życiu pojawiła uciekała z daleka od niego gdy tylko widziała te jego napady złości. Sam wiedział, że wtedy nie był dobrym kandydatem na męża, a o roli ojca już nawet wolał nie myśleć. Ale teraz był inny, chciał zatrzeć swoje dawne złe wrażenie. Tylko nie wiedział czy potrafił to zrobić. Nawet widział jakie zostawił wrażenie dziś, na zjeździe. Każdy odwracał wzrok gdy tylko on się pojawił. A jego armia, którą stworzył będąc tu uczniem już dawno się rozpadła. Nawet oni odwracali się do niego plecami.  Stracił przyjaciół przez swoje dawne zachowanie. Teraz nie miał nikogo. Bał się, że Wendy przez te wszystkie historie szkolne z nim związane nawet nie będzie chciała porozmawiać. Jednak mimo wszystko czekał na odpowiedź dziewczyn miał nadzieję, że za chwilę odezwie się Wendy, że ona tu była i będzie mógł jej przekazać tę kartkę od Alana.