poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Rozdział IX (Wendy i Alan)

Ostatnie spotkanie, można by rzec, było jeszcze dziwniejsze i z jeszcze większymi niedomówieniami niż poprzednie. Tym samym potrafiło dać do myślenia Alanowi, a także samej zainteresowanej, czyli Wendy. Trudno opisać, jak coraz to bardziej odmiennymi w swej rozciągłości emocjami byli targani.  Wendy była przerażona warunkiem Jelonka i zarazem postawiona pod ścianą. To była chwila, w której musiała zmierzyć się w końcu ze swoim największym lękiem. Jednak mimo wszystko po paru kolejnych milczących dniach zdobyła się na jeden sms w kierunku Alana, a dokładniej brzmiący tak:

Zgadzam się na twój warunek.
kiedy, gdzie?

Alan nie wiedział co zrobić. Ten sms brzmiał tak, jakby Wendy była pewna, że jej pomoże i koniec kropka; a on? A on sam nie wiedział, co robić. Ale mimo wszystko jakoś przykuła go ta historia Wendy. Naprawdę wierzył jej, że pójdzie się leczyć i z wielkim spokojem wziął z biurka telefon, który przed chwilą po odczytaniu tam rzucił i napisał jednym tchem odpowiedź:

W opuszczonym pokoju u Jeleni.
Wtorek o trzeciej w nocy.
Wcześniej nie mam czasu.

Długo wahał się nad wysłaniem tego smsa. Wydawał mu się taki bez uczuć, bez jakiegokolwiek zawahania się. A jednak był niemal w rozsypce  bo nie wiedział kompletnie, co robić. Nikt nie lubił tych wątpliwości, które teraz, miał wrażenie, wypełniały calutki jego pokój. Nie doczekał się już kolejnej odpowiedzi od Wendy. 


Pokój ten niegdyś, jeszcze za czasów lamp naftowych i listów pisanych piórem, zamieszkiwany był przez pewnego ucznia, który właśnie tutaj się powiesił. Od tamtego czasu chodzą pogłoski, że straszy w nim jego duch. Nikt nie wie czy to prawda, ale pokój stał się opuszczony. Nikt tu nie wchodził, nikt nie zamierzał tu mieszkać. 
Miejsce to jednak ciągle jest otwarte, czekając na śmiałków, którzy nie boją się zakłócić jego spokoju, są za głupi albo za mądrzy, żeby wierzyć w takie bajki, które rozpowiada woźny i kucharki.


Wendy nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć.
Wyjście Alana z... restauracji (tak to można nazwać? jakkolwiek?) było dla niej bardzo zaskakujące, gdyż oczekiwała rozmowy choć trochę dłuższej i wyjaśniające jej wątpliwości. Bardzo dziwnym i przerażającym było jego milczenie w tej najważniejszej kwestii, w końcu na tą odpowiedź czekała najbardziej. Ile? Nadal nie wiedziała i to napawało ją strachem. Czy on wiedział? Na pewno wiedział, skoro nic nie powiedział. Miała chociaż nadzieję, że chłopak rozgada się o sposobie leczenia, o wszystkich procedurach, ale skoro nic nie mówił, widocznie takich nie było. Ewentualnie sama się przekona. 
Dziękowała w duchu chłopakowi, że wybrał tę porę, aby się spotkać. Lepiej było zachować wszystko w tajemnicy. Odkąd położyła się do łóżka, dosyć wcześniej, bo o dwudziestej pierwszej, chcąc być wypoczęta i świadoma, kiedy to się będzie działo, nie mogła zasnąć. Myślała tylko o tym, co miało się zdarzyć. Biła się z myślami. Kilka razy zmieniała zdanie, ale w końcu wybiła trzecia. 
Pod osłoną nocy przemknęła z lisiego akademika do jeleni, gdzie musiała skierować swoje kroki do opuszczonego pokoju, o którym słyszała bardzo wiele historii. Nigdy temu nie dowierzała, śmiejąc się ze wszystkich rozmawiających o tym z przejęciem. Weszła tu jednak z nadzieją, że żaden jeleni element nie postanowi zrobić tutaj imprezy albo uskuteczniać tworzenia w nieustającym natchnieniu. Drzwi zaskrzypiały, gdy wolno nacisnęła klamkę, ostrożna i wycofana, powoli ruszając naprzód. Nie chciała, żeby ktoś ją usłyszał. Gdy omiotła ponure, pachnące kurzem, chłodne pomieszczenie wzrokiem, nie opuszczając żadnego kąta, z ulgą stwierdziła, że nikogo nie było. Miała szczęście. Nie było jednak także chłopaka, a ona nie lubiła czekać, jednak to było coś innego. Coś, na co warto było czekać. Oby tylko nie zmieniła zdania.
Powolnym krokiem przeszła do okna, mając na nogach czarne balerinki, żeby nikt jej nie usłyszał. Ubrana była w zwiewną sukienkę w kwiaty, za cienką jak na zimną noc. Okiennice były na pół otwarte, wpuszczając do środka świszczący wiatr, który wydawał odgłosy dość dwuznaczne dla słyszących to ludzi zza ściany. Uśmiechnęła się półgębkiem. Takie tu duchy właśnie. Wyjrzała przez szybę, a jej wzrok padł na trawnik, ławkę i kilka drzew oraz daleko rozciągające się łąki. Taki spokój. Nikt nie miał tu czego szukać o tej porze.
Tylko Wendy. Ratując swoje życie przed klęska.
Usiadła na zakurzonej kanapie (dlaczego musiała zawsze spędzać czas w miejscach starych, zakurzonych, nieestetycznych? jakby wszystko sprzysięgło się przeciwko niej) i odetchnęła, patrząc ze spokojem na obdrapane ściany. Ze spokojem? Jeszcze niedawno daleko jej było do tego stanu. Przede wszystkim denerwowała się tak długim oczekiwaniem na spotkanie z Alanem. Jakie zajęcia miał, że wcześniej nie mógł? W ciągu tego czasu tyle wątpliwości przewijało się przez jej głowę, doprowadzając ją niemal na krawędź.
Po postawieniu przez niego warunku coś się w niej zatrzęsło. Coś, co wstrząsnęło nią także, dotknęło boleśnie i wprawiło w okres rozmyślań nad samą sobą, nad własną hierarchią wartości i nad ludźmi w jej życiu. Analizowała wciąż rozmowę z Alanem, a przede wszystkim jego zachowanie na samym końcu. Przestraszył ją. Przeraził ja nie na żarty. Dlatego właśnie nie spędziła kolejnego miesiąca na zastanawianiu się, co powinna robić. Albo na rezygnacji ze wszystkiego. Bo dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak śmierć może być blisko. Dopiero teraz stała się realna. Bo on wiedział. I na pewno nie miała dużo czasu, dlatego ruszała teraz niecierpliwie nogą, oddychając coraz głębiej ze zdenerwowania. I tylko jej oddech słychać było w ciszy panującej w pomieszczeniu.

Wendy nie musi się czuć osamotniona w pełnej nocy rozmyślań, wątpliwościach. Alan także nie mógł spać tej nocy choć tak samo jak ona położył się wcześniej. Po prostu nie mógł spać, nie wiedział czy dobrze robił, nie wiedział nic. O wiele bardziej wolał używać swojej mocy na zwykłym katarku czy też kaszelku niż w tak ciężkiej chorobie. Nie wiedział czy nawet temu podoła. Owszem wyciągnął swoją matkę z też ciężkiej choroby, ale wtedy był młodszy, to było nie kontrolowane, nie wiedział jak to zrobił, nie wiedział nic o swojej mocy. A teraz miałby uratować Wendy od śmierci? Taka odpowiedzialność? Bał się, cholernie się bał, że coś spieprzy i że będzie jeszcze gorzej niż było wcześniej. Ale jednak wstał z łóżka dokładnie o godzinie 2:55. Pięć minut powinno mu całkowicie wystarczyć na ciche przejście z swojego pokoju, aż do miejsca gdzie się mieli spotkać. W końcu to był ten sam budynek, nie mogło mu to trwać więcej niż pięć minut. Ale jednak gdy tylko usiadł na swoje łóżko po raz kolejny nastąpiły w nim wątpliwości. Siedział tak w tej samej pozycji z trzy minuty, bez ruchu, tylko myślał i znów te cyferki w głowie. Nie no miał tego dość stanowczo dość i tym samym energicznie wstał z łózka i ubrał na siebie dres, tak, tak zwykły prosty, szary dres. Zapiął bluzę pod samą szyję, co by mu za zimno nie było, bo jednak pod tym dresem nie miał nic oprócz bokserek, w których przed chwilą spał. Było dokładnie minuta przed trzecią gdy Alan zamykał drzwi od swojego pokoju, delikatnie by nikogo nie zbudził. Niestety już w minutę nie dał radę dojść do tego pokoju, zwłaszcza, że musiał być cichy, uważny. Ale w końcu dotarł do miejsca.
Co do historii jaka ogarniała ten pokój, to on jako Jeleń wiedział o niej praktycznie wszystko, wiedział każdy szczegół, który potrafili wymyślić jego koledzy, którzy przeraźliwie się tego bali. Bali się tu nawet wejść w dzień. Ale jednak nie Alan, on mógł tu przebywać nawet w nocy, nawet o tej trzeciej podczas której podobno duchy wychodzą na światło dzienne najczęściej. Cała ta historia tego miejsca według niego była kompletną bzdurą. A wybrał porę nocną tylko dlatego, że mieli wtedy święty spokój nikt im nie przeszkadzał, nikt nie dowie się , że jej pomógł, nikt, a przynajmniej taki był plan. 
I znów te same wątpliwości, które nim targały zaraz po wstaniu z łóżka, a to wtedy kiedy już chciał chwycić za klamkę do pokoju i po prostu zatrzymał swoje ruchy. Wiedział, że Wendy już będzie na miejscu, wiedział, że jej zależało, więc pewnie przyszła tutaj dziesięć minut przed czasem co najmniej. Chyba że... rozmyśliła się? Nie.. nie mógł nawet ją o to oskarżać. Była zbyt pewna swego, wiedziała czego chce. Zwłaszcza po tym jak zignorował jej pytanie o to ile czasu jej zostało. Musiała coś wyczuć, że jest coś nie tak i jego pomoc była jej konieczna, bo przecież nikt nie jest idealny i na pewno Alan nie zdołał ukryć tego przed nią, że data jej potencjalnej śmierci wyświetliła mu się w głowie jak jakiś wielki czerwony neon. Oczywiście data była przedstawiona w przypadku nie leczenia tej choroby, w przypadku pozostawienia jej w takim stanie jakim była, gotowym do rozwinięcia się. 
Aż w końcu powoli nacisnął klamkę, przeraźliwy dźwięk zbyt rzadko otwieranych drzwi rozległ się po całym korytarzu, pokoju, był to przerażający dźwięk jak na tą porę gdy wszystko wydawało się zbyt głośne i ponure. Powoli wsunął się jak jakiś wąż do środka i ujrzał ją, siedzącą na tej sofie, która już ledwo co się trzymała swojego miejsca tak jakby własne czekała na takich jak oni. Tak jakby tylko czekała na nich. Uśmiechnął się do niej blado tak dla dodania otuchy jej w tym wszystkim, nie chciał by jeszcze raz doprowadzić ją do stanu płaczu, mimo wszystko nie lubił tego, a jednak przy każdym ich spotkaniu płakała, wiedział o tym doskonale, że łzy napływały jej do oczu każdego razu kiedy się spotkali. 
-Przepraszam za spóźnienie. - odezwał się w końcu przyglądając się jej postaci i zamykając za sobą drzwi, za plecami. A jego głos rozniósł się echem po dość pustym pomieszczeniu. Ach! Jutro będą plotki, że są dwa duchy w tym pokoju, o jak cudownie. Podszedł do jej postaci, by móc zobaczyć ją z bliska. A gdy podszedł do niej bliżej uznał, że i tak nie widzi jej rysów twarzy dość wystarczająco, więc i zaczął omiatać wzrokiem całe pomieszczenie wytężając wzrok jeszcze bardziej niż wcześniej. Wiedział, że gdzieś tu musiała stać świeca, w końcu ile to już razy spotkał tu swojego kolegę z bractwa gdy ten rysował jakieś cuda niewidy na swojej kartce papieru? W końcu to miejsce było pełne weny twórczej jak dla nich. I jest! Znalazł stała tuż przy oknie, a była to dokładniej lampa naftowa pewnie jeszcze za czasów mieszkania tu tego ucznia, co się powiesił. Nie no jak nic ich tu zastanie ten duch. Ale dobrze już dobrze w końcu się nie bali jakiegoś tam ducha, co? Chłopak wziął lampę do ręki i przeniósł ją bliżej do Wendy stawiając ją na ziemi, tuż przy sofie i zapalając ją zapalniczką, która jakimś cudem znalazła się w jego kieszeni, nie wiadomo skąd i dlaczego, ale dobrze, że była. Przydała się. Blask lampy rozświetlił ich twarze, może i nie tak mocno jak by to zrobiła elektroniczna lampa, ale na tyle wystarczająco na ile tego potrzebowali by siebie widzieć. 
-Muszę mieć kontakt z skórą w miejscu gdzie.. rozwija się choroba.- powiedział szeptem delikatnie tak, żeby jej tym wszystkim nie wystraszyć. W sumie nie musiał mieć kontaktu z jej skórą, ale tym razem wolał ją mieć, wolał mieć pewność, że wszystko pójdzie po jego myśli. A zresztą jeśli się przy nim rozbierze to znaczyło, że na prawdę była pewna swego co chce tu zrobić. Nie boi się tego wszystkiego i chce mu zaufać. Bo przecież innym razem nie rozbierze się przy nim przy obcym facecie? W końcu nie była chyba dziwką co rozbiera się przy każdym i wystarczyło powiedzieć jej tylko jedno słowo? Nie, mimo wszystko Wendy mu nie wyglądała na taką osobę. Choć na prawdę jej nie znał po tym wszystkim miał wrażenie jakby wiedział o niej wszystko, dosłownie wszystko. Jakby przeniknął jej mózg z każdej strony. A przecież nie miał takiej mocy, chociaż może..? Może i przez to, że poznawał wszystko o chorobie Wendy to tak samo potrafił dowiedzieć się wszystko o danej osobie? W końcu potrzebował więzi z nią, by użyta moc w ogóle mogła tu mieć racje bytu. Wszystko było możliwe. A on wydawało mu się, że wiedział zbyt mało o swojej mocy, by móc ratować ja z takiej choroby. I znów wątpliwości! Ale nie, teraz nie mógł pozwolić sobie na te wątpliwości, wszedł już do tego pokoju czasu nie cofnie, nie może teraz po prostu ją zostawić, wyjść. Nie mógł po prostu nie mógł jej tego zrobić. 
Usiadł powoli, blisko niej tak, żeby swobodnie mieć z nią kontakt wzrokowy jak i dotyk. Przecież tu o jego właśnie dotyk chodziło, musiał być blisko jej postaci. Parę razy ścisnął dłonie w pięść tak jakby czegoś się denerwował, tak jakby nadal nie był tego wszystkiego pewny i w sumie taka była racja, bał się, że nie pomoże jej tylko jeszcze stanie się jeszcze gorzej z jej stanem zdrowia. Ta odpowiedzialność za jej zdrowie go wręcz przerażało. Tylko on dokładnie wiedział co czuli lekarze, którzy tak jak on siedzieli przy pacjencie i próbowali go wyleczyć. Tylko on o tym wiedział nie mając papierów na bycie lekarzem. Wiedział co i oni przeżywali w swojej głowie i może dlatego tak bardzo ich szanował, po prostu szanował, że podjęli się takiej pracy, gdzie na każdym kroku są odpowiedzialni za czyjeś zdrowie.

środa, 24 kwietnia 2013

Rozdział VIII (Wendy i Alan)

Dzieciństwo, beztroska, idealne życie i szczęście. Coś, co już nie wróci, ale właśnie za tym Wends tęskniła. Nie mogła wybaczyć czasowi, że płynął tak szybko. Była zła, że życie pozwoliło jej dorosnąć, nie zatrzymując jej w czasie, takie kochanej, rozpieszczanej i wesołej. Roniącej łezkę tylko wtedy, gdy upadnie, zbiegając ze wzgórza. Rozgoryczenie nieubłaganiem tkwiło w niej właśnie w tej chwili, zmuszając do łzy, która potoczyła się po jej policzku, skapując na macowy stolik.
Może powinna znaleźć osobę cofającą czas? Och, pewnie, idealnie.
Po chwili ocknęła się z dziwnej apatii, mrugając gwałtownie oczami i zdając sobie sprawę, że Alan nadal tam siedział, wpatrując się w nią uważnie. Przejechała palcem po policzku, żeby wytrzeć mokry ślad, ścieżkę jej rozpaczy, tak małą, ale odzwierciedlającą chociaż trochę jej wnętrze.
Chciała konkretów. Nie chciała już czekać, zwłaszcza że Alan słowa wypowiadał bardzo wolno, jakby nad każdym długo myślał, jakby się wahał. Wiedziała zresztą doskonale, że w takiej sytuacji chyba nie potrafiłaby mówić szybko, być konkretna i chętna do działania. Pomyślała tak dopiero po wyłączeniu się, nabrała jakiegoś spokoju wewnętrznego, który pozwalał jej myśleć czysto i odpowiadać bez zbytniego drżenia w głosie. Jeśli tylko rosnąca gula w gardle jej na to pozwoli, a tutaj już mogły być problemy.
Słysząc jego słowa, serce zabiło jej mocniej. Może... jeśli to powiedział, jeszcze nic nie było stracone. Może i tylko mówił hipotetycznie, ale w niej już zrodziła się nadzieja. I pokrzepiło ją to, że miała jeszcze czas. Oczywiście, dziwne, gdyby nie miała. Ale... Ile?
- Hm... czasem mnie boli - stwierdziła cicho, spuszczając wzrok, jakby wstydziła się bólu. Jakby się wstydziła, że ona może czuć coś tak przyziemnego.
Wydawało jej się, że nic w jej organizmie nie było już takie, jak powinno. Wyobrażała sobie, że te wszystkie komórki rozprzestrzeniły się, tworząc przerzut... Tylko jeszcze o nim nie wiedziała. Z jednej strony gonił ją czas, z drugiej wcale nie chciała iść do lekarza. To było przerażające. Może zdoła umrzeć spokojnie w swoim łóżku, wśród najbliższych? Bez tego upokarzającego procesu, którego unikała? Oby tylko Alan zdołał zatrzymać jej chorobę. Zneutralizować, dać trochę więcej czasu. Dać całe życie. Dać wieczność.
- A... wiesz ile mam czasu? - spytała z nadzieją. Z jednej strony chciała wiedzieć, z drugiej jednak nadal uciekała i miała ochotę zatkać sobie uszy, żeby tylko tego nie słyszeć. Chcąc żyć wiecznie.

Znaleźć osobę cofającą czas? Tak to by do niej pasowało jak nic. Wysługując się osobami po kolei pozbywając się z nich jakiejkolwiek energii, dokładnie tak to by było to. Księżniczka wykorzystująca wszystkich po kolei tylko dla swojej pieprzonej zachcianki dokładnie to by była cała Wendy! Już nawet Alan o tym wiedział, ale jednak na prawdę czuł, że musi jej pomóc, tak jakby po tym wszystkim jak kiedyś spotka Wendy i zobaczy w niej całkiem inną osobę? Tak, miał te swoje złudne nadzieje co do niej, że jednak coś w życiu mu się uda, cokolwiek, ale jednak.
Wiedział, że chciała konkretnej od niego wiadomości, informacji o jej stanu zdrowia o wszystkim, a przede wszystkim o tym czy jej pomoże czy nie? Bo w sumie i tego jeszcze nie wiedziała, on sam nie był co do tego do końca pewny. Niby na prawdę chciał jej pomóc, a z drugiej strony chciał od niej uciekać gdzie pieprz rośnie i nigdy więcej nie zobaczyć. Dla niego samego to wszystko było zbyt trudne, a co dopiero dla niej.
Zmarszczył czoło gdy usłyszał od niej te słowa, że czasami ją boli. To nie znaczyło zbyt dobrego. Ból nigdy nie znaczył zbyt dobrego i co niby miał jej to zatrzymać gdzie ją pobolewało? A co jeśli trafi na moment, że ją będzie to boleć i przez jego moc cały czas będzie to odczuwała? Przecież on sam aż tak dobrze nie znał swojej mocy. Nie wie jakie konsekwencje jego mogą się jej przydarzyć gdy tylko trafi na zły moment w jej organizmie. Ale jednak oprócz tego typowego zmarszczenia czoła nie powiedział jej nic. Nie mówił jej o swoich wątpliwościach, nie chciał jej wystraszyć jeszcze bardziej niż to już była wystraszona. Nie mógł jej jeszcze bardziej pogorszyć stanu psychicznego, bo to mogłoby i na niego źle wpłynąć, a raczej na jego moc. Musiała być spokojna, bez zbędnych myśli o tej chorobie, nic. Inaczej może to po prostu nie wyjść tak jak powinno.
Zignorował jej pytanie. Nie teraz i nie mu było to określać. Wiadomo on wiedział ile czasu jej pozostało zawsze te parę cyferek w jego głowie ukazywało realny czas życia "pacjenta" zawsze tak miał nawet po przeczytaniu historii choroby. Tak bardzo tego nie lubił! Po prostu nie lubił tego uczucia wiedząc wszystko o danej chorobie, a to tylko poprzez przeczytanie paru zdań i widok osoby chorej. Może i dlatego też nawet nie chce zostać lekarzem, co z jego mocą byłoby wręcz idealne, ale jednak byłoby to dla niego zbyt męczące i tylko tyle.
-To zostaje u mnie. - zwrócił się do niej trzymając już wszystkie te papierzyska ściśle w dłoni i znów spojrzał na nią i czyżby się trochę rozczulił? Widział, że była bliska płaczu, widział to doskonale nawet jeśli próbowała to ukryć za każdym razem gdy na nią patrzył. I wtedy znów sobie przypomniał jej pytanie o to ile jej czasu zostało. Zacisnął zęby, by tylko nie puścić pary z ust, nie może jej na to pytanie odpowiedzieć po prostu nie może. Czasu miała dość sporo na prawdę, ale jednak tak go przydusił go ten termin, że nie potrafił tego jej powiedzieć. Nie potrafił i koniec.
-Jeśli chcesz bym Ci pomógł to... musisz się zdecydować na leczenie. - powiedział w końcu już szykując się do wyjścia. Już siedział do niej bokiem gotowy do wstania i szybkiego odejścia od tego stolika. Ale jednak zadecydował jej to powiedzieć, musiał jej to powiedzieć. Nie mógł jej dać jakichkolwiek nadziei, że pomoże jej przeżyć tak wieczność. Bez leczenia się nie obejdzie nigdy. I niech sobie to lepiej uświadomi prędzej czy później. Ale jednak był już coraz bardziej skory do jej pomocy, bo wiedział, że po tych cyferkach w jego głowie, wiedział jedno, że jeśli jej nie pomoże to chemioterapia może być bardzo tragiczna w skutkach. Chyba, że poszłaby na nią już dziś, teraz, wtedy byłoby lepiej, ale wiedział, że nie zrobi tego. Dlatego dał jej ten jeden, jedyny warunek. Ale z drugiej strony nie chciał jej dawać do zrozumienia, że wtedy na pewno jej pomoże, bo przecież nie wiedział jeszcze co ma z tym fantem zrobić.
-Jeśli nawet nie myślisz o leczeniu daj mi spokój. - dopowiedział jeszcze tymi słowami. Które powinny jej już wszystko określić jasno, że bez jej zgody na leczenie nie ruszy nawet palcem, a papiery o jej chorobie po prostu spali i tyle z tego będzie, nie zrobi nic kompletnie nic, nawet się nie będzie nad tym zastanawiał. Tym samym wstał z swojego miejsca i jeszcze podszedł do niej. Już on wiedział po co dokładnie, bo musiał zdobyć od niej jakiś kontakt skóry, by móc przygotować organizm do użycia mocy, inaczej to też nie podziałało by to wszystko i poszło by tylko na marne. Musiał zdobyć jakąś więź między nim a nią.
-Musimy się obydwoje nad tym zastanowić. - szepnął jej do ucha to zdanie i tym samym pocałował ją w policzek zdobywając kontakt jej skóry ze swoją skórą, co było na prawdę konieczne do jego przygotowań. Po tym wszystkim odsunął się od niej, wyprostował swoje ciało i uśmiechnął się do niej krótko, przyjaźnie, a po chwili odwrócił się na pięcie i odszedł zostawiając ją samą z resztą jego frytek.

Po tych słowach chłopak wyszedł z tego pomieszczenia. Wendy jeszcze tylko śledziła wzrokiem jego postać, aż do momentu gdy zniknął jej z pola widzenia. Obserwowała później chwilę frytki pozostawione przez Alana tak jakby zastanawiając się czy on tu na prawdę był? Ale był, na pewno był właśnie te frytki dowodziły temu, że tu był. Przecież taka dziewczyna jak Wendy nie zamówiłaby frytek, a o siedzeniu tu nawet nie było mowy. Wendy jednak z wiadomych przyczyn nie miała ochoty siedzieć tu dłużej. Także i po jakieś chwili nadal zamyślona po prostu wyszła i pozostawiła pusty stolik jedynie z frytkami. Tak jakby tu nigdy nic nie było. 

niedziela, 21 kwietnia 2013

Rozdział VII (Wendy i Alan)

Czekanie było najgorsze. Niemal słyszała tykanie zegara w swojej głowie, gdy chłopak robił wszystko z takim ociąganiem. Jakby mieli wieczność.
Wendy miała ochotę krzyczeć, żeby się, kretyn, pospieszył, ale znów zdała sobie sprawę, że byłoby to niemile i bardzo niedelikatne. Och, jakże ona musiała się powstrzymywać, kontrolować, pracować nad sobą, żeby wszystko poszło po jej myśli. A i tak jeszcze nic nie było wiadomo. Znajomość - jeśli tak można to było nazwać - z Alanem była chyba dla niej przełomowa i wymagająca wiele wysiłku psychicznego. Gdyby tylko nie wiązało ją tu coś, co być może uratuje jej życie, już dawno by zwiała.
Wends uciekinierka.
Przywiązana była okowami strachu, mogąc jedynie obserwować poczynania Alana, który - NA SZCZĘŚCIE, bo miałby u niej przegrane - wytarł tłuste od frytek ręce, zanim złapał jej kartkę, cenny dokument, który jednocześnie chciała spalić, ale także schować, ukryć i zaglądać codziennie, czy jeszcze tam był. Słuchała, jak wolno wypowiadał strzępki informacji, dorabiając w myślach dalsze słowa, jednocześnie bojąc się, że dojdzie do najważniejszego i wypowie to NA GŁOS. Wierzyła, że nie krzyknie na całą salę, ściągając na nich uwagę objadającego się tłumu, w końcu był jelonkiem, który chyba - jak podejrzewała, ale w życiu i w biznesie niczego nie można być pewnym; tego nauczyła się od babki - nie mógłby zrobić jej na złość.
Ale gdy w końcu wypowiedział te słowa brutalnie, wyraźnie, nowotwór piersi, miała wrażenie, jakby ktoś bez ostrzeżenia wrzucił ją do lodowatej wody, kiedy jej ciało było maksymalnie rozgrzane. W każdym razie nic przyjemnego.
Nie mogła powstrzymać całej gamy uczuć, jaka odmalowała się na jej twarzy. Od lekkiego szoku, poprzez grymas bólu, skończywszy na minie rozpaczliwie smutnej. I akurat w tej chwili Alan musiał się jej przyglądać. Już nie miała pojęcia, o co mu mogło chodzić. Patrzył się na nią, jakby chciał wyczytać coś o niej lub o jej chorobie tylko poprzez samo wpatrywanie się. Jakby miał prześwietlający wzrok, mogący ujrzeć osobowość i uczucia innych. A to było niemożliwe, przynajmniej o tyle dobrze.
Nawet nie wiedziała, czy ma zamiar coś powiedzieć, chociaż nabrała powietrza w płuca i już powoli zaczynała otwierać buzię, kiedy wzrok chłopaka powędrował na coś, co znajdowało się dalej. Na dziecko, roześmianą dziewczynkę. I wtedy Wendy wyobraziła sobie siebie, w domu, z mamą, bezpieczną i nieświadomą przyszłości. Mającą przed sobą dużo smutków, ale i także chwile szczęścia.
Słowami Alana została wyrwana z rozmyślań, zamrugała więc kilkakrotnie oczami, odprowadzając spojrzeniem rodzica z dzieckiem. To wszystko spotęgowało jej smutek.
- Chciałabym wrócić do czasu, kiedy miałam tyle lat - stwierdziła z westchnieniem i zauważalnym smutkiem, opierając brodę na dłoni i wpatrując się w stolik.
Nadal była w takim stopniu egocentryczna, że aż głupia, nie zauważając aluzji Alana, nie chcąc ich nawet roztrząsać, widząc tylko jedno skojarzenie, jedną symbolikę.
Obawiam się, że uświadomienie jej musi przebiec bardziej dosadnie.

Według teorii Alanowej człowiek uczy się siebie każdego dnia. Też i on sam się siebie uczył. Codziennie robił coś co w życiu nie przyszło by mu na myśl. Też i codziennie trzeba nad sobą pracować by być bardziej idealnym niż poprzedniego dnia. Choć nikt i nigdy nie będzie idealnym, ale zawsze trzeba było do tego dążyć. Zawsze to jakiś sensowny cel w życiu, a nie tylko nauka, nauka. Czuł podświadomie jakoś, że jeszcze nikt jej nie wypowiedział tego na głos, oprócz lekarza oczywiście, nawet ona sama nie wypowiedziała sobie na głos jaka to choroba na nią trafiła. A jednak mimo wszystko sądził, że tak trzeba po prostu trzeba sobie na głos to wszystko powiedzieć. Zresztą on sam miał też swój osobisty powód dlaczego to akurat na głos musiał przeczytać, by bardziej się w jej osobowość wczuć i tylko tyle. Cóż za dziwne filozofie wyznawał ten nasz Alanek, ale trudno każdy ma swoje dziwne zachcianki i tego trzeba było się trzymać. Zachowywał się najbardziej normalnie jak tylko potrafił się zachowywać. Tak jakby na prawdę nie było to nic znaczącego dla niego albo i dla niej też. Po prostu przeglądał jakieś tam kartki i tylko tyle. Tym samym gdy ona już zdążyła się rozczulić także nad tą małą dziewczynką zwinął sobie kolejną frytkę, którą pochłonął. Ale tym razem wracając dłonią znów do kartek już jej nie wycierał, bo przecież to tylko jedna była, nie zdążył się ubrudzić. No i też nie pobrudził, żeby nie było. Nie wiedział, co by mógł teraz powiedzieć? Ale mimo wszystko musiał coś powiedzieć, nie mógł tego tak zostawić ot tak i wyjść z tego pomieszczenia, tak jak to ona zrobiła wcześniej, przy pierwszym spotkaniu.
-Posłuchaj... - spróbował jakoś zacząć kolejną rozmowę znów wracając do jej twarzy z tym swoim przenikliwym wzrokiem, tak jakby dosłownie przenikał ją całą, tak jakby to wzrok był jego najlepszym atutem, a nie dotyk, przez który zatrzymywał chorobę. Oczywiście zaprzestał temat o tej małej dziewczynce tak szybko tak samo jak i z dziwną szybkością go zaczął tak i go zakończył, to nie było mimo wszystko istotne. Tak czasem i Alan miał zaczynał jakiś durny temat, a później go nie kończył i tylko tyle.
-z tego wszystkiego wynika, że masz czas... bym mógł.. - po raz kolejny zaczął zdanie, nie kończąc go właściwie. Sam nie wiedział do czego teraz dążył z tymi zdaniami, ale prawdą było, że kartki znów leżały samotnie na stoliku, ot tak jakby tylko czekały aż je wiatr zwinie, ale już ona się o to nie martwi Alan miał dość szybki refleks, więc w porę złapie kartki nie ułatwiając im polecenie do jakiś nie powołanych rąk. Mimo wszystko wiedział, ze to delikatna sprawa i na pewno nie chce o tym mówić całemu światu.
-Oprócz kiepskiego stanu psychicznego czujesz się.. dobrze? -zapytał w końcu. Jego wyrazy były tak wyważone, przemyślane i tym samym wypowiadane tak powoli, że aż tępo ślimacze tu u niego nastało. Wydawało mu się, że siedzą już tu wieczność, dosłownie wieczność. A co dopiero Wendy? Ta to pewnie już czuje, że umarła, że nie zdążył nawet przemyśleć dobrze tej całej sprawy.

piątek, 19 kwietnia 2013

Rozdział VI (Wendy i Alan)


Jej cierpliwość została wystawiona na ogromną próbę, ale musiała zrobić wszystko, żeby osiągnąć swój cel. Nawet przechodząc samą siebie, co w tym momencie było bardzo, bardzo trudne. Rzuciłaby krzesłem o szybę, wykonując w tym sielankowym wnętrzu totalną, wendsowo-rozpaczliwą rozjebkę, krzyknęłaby głośno do tych wszystkich roześmianych twarzy dlaczego ona, porozrzucałaby wszystko frytki i kotlety do hamburgerów, a na koniec stanęłaby na ladzie, obwieszczając, że ma to wszystko głęboko gdzieś.
Ale nie miała. Dlatego siedziała spokojnie, wciąż na swoim miejscu, odliczając minuty i walcząc z samą sobą, kiedy wszystko toczyło się swoim idealnym torem. Czyżby?
Nawet nie zauważyła wejścia chłopaka, zapatrzona w okno, wyniosła, jakby była ponad tym wszystkim, chociaż tak naprawdę tkwiła głęboko w środku, stłamszona, przestraszona, ale nie poddająca się. Wcale nie będąca w centrum wszechświata.
Spojrzała na niego z niezmienionym wyrazem twarzy i skonstatowała z obrzydzeniem, skrzętnie skrywanym, że jadł frytki. I się jej przyglądał, jakby z wyzwaniem w oczach, jakby wyśmiewając ją bezgłośnie.
Nie, stop. Nie powinna już analizować każdego spojrzenia, każdego uśmiechu ani najmniejszego grymasu, bo w końcu ucieknie. A tego zrobić nie mogła, już nie. Nawet jeśli jej gruczoły łzowe postanowią wydzielić łzy. Zabawne, wtedy widownia byłby tylko i wyłącznie Alan, teraz już ludzi było więcej, włącznie z nijakim chłopakiem stojącym za kasą.
A kiedy zaproponował jej frytkę, myślała, że nie może być nikogo bardziej znęcającego się nad biedną Wendy. Już nie.
- Nie, dziękuję - odpowiedziała uprzejmie, zdobywając się nawet na lekki i tchnący spokojem uśmiech, akcentując wszystko lekkim pokręceniem głowy. Nie chciała wyjść na niemiłą, wszystko było zbyt kruche, żeby można było sobie pogrywać. - Nie preferuję jedzenia z tego typu lokali - dodała, sama nie wiedząc dlaczego. Jakby chciała się usprawiedliwić, że wcale nie robiła tego z niechęci do niego. To akurat było prawdą - miała odruch wymiotny na sam zapach hamburgera.
Jednak wcale nie spotkali się tutaj, żeby prowadzić bezsensowne pogawędki. Tak, i Wendy idealnie zdawała sobie z tego sprawę, a nie chciała wszystkiego przedłużać. I tak zachowanie Alana było co najmniej dziwne, chcąc więc zniwelować to przykre odczucie, wyjęła plik kartek (dwie? trzy?) i położyła je delikatnie na stole, jak najbliżej krawędzi i okna, żeby wzrok innych nie sięgnął ich treści.
- Przyniosłam to, o co prosiłeś - stwierdziła, chociaż był to fakt oczywisty, ale chciała zachować jakieś pozory normalności w tym ich spotkaniu. Omawianie jej choroby w McDonald'sie, po prostu idealnie; jeśli w końcu cała farsa dobiegnie końca, napisze o tym książkę. - Nie jest tego dużo, ale sporo się można dowiedzieć - dodała nieco ciszej, przypominając sobie wszystko, co jest tam napisane. Znała to niemalże na pamięć.

Gdyby w taki sposób wybuchła by dziś musiałaby się liczyć z tym, że trzeci raz Alan nie próbowałby nawet z nią porozmawiać. Po prostu nie potrafisz opanować swoich emocji i tego, że sądzisz, że jesteś pępkiem świata tak też nie zasługujesz na jego uwagę, proste prawda? I lepiej dla dobra Wendy by było to aby zrozumiała to jak najszybciej się dało. Tak to na pewno mu i jej w sumie też pomoże. Zresztą niech ona sobie nie myśli, że teraz rzuci on wszystko i pobiegnie j je pomagać, bo tak nie było i być nie powinno. Ten spokój, który ich oboje ogarniał był niewiarygodny i zadziwiłby niejednego gdyby wiedział po co oni tu się spotkali, choć w sumie niby po co się spotkali? Przecież Alan nie da jej teraz nic do zrozumienia, że jej pomoże. Bo on sam nie wiedział co o tym sądzi. I do tego te smsy Aidena, nie przypuszczał, że mu na komukolwiek zależy! To było dla niego nie wiarygodne, ale nie wiedział czy to na tyle wystarczy by mógł pomóc samej Wendy. Był to spory plus tego, że był to Aiden który według niego nie liczyło się nic tylko jego zasrany tyłek, a tu proszę jednak się troszeczkę pomylił, choć raz. Mimo wszystko lubił się mylić, że jednak te bogate dzieciaki miały coś we łbach.
-Nie to nie. - wzruszył ramionami ot tak z znudzenia gdy ta odmówiła jego propozycji co do frytek i tym samym wrócił on sam do spożywania ich odwracając teraz całkowicie pojemnik z frytkami w swoją stronę, bo cóż nie zamierzał ich jej wpychać na siłę i tak już był wielki krok pewnie dla niej, że w ogóle tu się znalazła! Oj tak to było coś pewnie widzieć samą Wendy w takim miejscu i to z kim! Z Alanem, polakiem, biedakiem, który nie obchodził nikogo. Gdy położyła przy oknie te kartki z jej chorobą zwrócił na nie swoje oczy bez zbędnych słów i wytarł palce o serwetkę, bo co jak co ale te frytki jadł dłońmi, bo jakby inaczej można frytki jeść? A jednak miał trochę kultury w sobie i wcześniej wytarł ręce, by tuż chwilę później złapać te kartki i zaczął z zainteresowań czytać po kolei każde zdanie lustrując je uważnie wzrokiem, analizując każde słowo tam zapisane i znów miał wrażenie, że pojawiały mu się w głowie setki tysiące literek, słów, liczb, co wszystko na zawsze rejestrowało się w jego głowie i łączyło się w jedną całość. Mimo wszystko nie lubił czytać o chorobach, bo co się z tym wiąże to dziwny stan jego umysłu tak jakby wiedział, że gdy przyjmuje tyle wiadomości o chorobie to i musi się przygotować na użycie swojego talentu, a wtedy nie czuł się zbyt dobrze z swoim organizmem.
-Wingfield... 18 lat... - czytał na głos niektóre wyrażenia tak jakby to w czymś miało mu pomóc, ale w sumie pomagało, lepiej wtedy przyswajał te wiadomości albo i nie inaczej lepiej jego mózg wtedy się czuł, nie bolał go tak szybko gdyby miał czytać to tylko w myślach.
- I co najważniejsze... - i w tym momencie przerzucił kartkę na drugą stronę gdzie to według wszystkich danych z badań miała się pojawić diagnoza tak bardzo ważna dla niego i dla niej i którą postanowił zapamiętać co do każdego słowa, dokładnie.
- Nowotwór prawej piersi. - ku jej na pewno uciesze wypowiedział to calutkie zdanie na głos. Nie robił tego jakoś wybitnie głośno, więc nie ma się o co Wendy martwić nikt tego nie dosłyszał, a nawet jeśli to co obchodzi tych ludzi co jej dolega? Nie jest to żadna choroba zakaźna, nic wielkiego im się nie stanie wiedząc o jej chorobie. Ale jednak to była tylko Wendy, która pewnie już w swojej główce aż cała huczy z tego powodu, że wypowiada to za głośno. I w tym momencie też i zlustrował ją dogłębnie tak jakby dopiero teraz zobaczył ją w tym miejscu, przed sobą. Oczywiście patrzył na nią w ten sam sposób co wtedy, kompletnie to spojrzenie się nie zmieniło po tym jak dowiedział się dosłownie wszystko o jej chorobie. Przecież nadal była tą samą dziewczyną, nieco zapatrzoną w siebie, ale jednak tą samą. W tym momencie też zauważył pewną dziewczynkę biegnącą wprost w ich stronę, radosną, pełną życia dziewczynkę i aż sam Alan odwzajemnił jej radosny uśmiech odkładając kartki na stolik, tuż przed nim. Niestety jednak owej dziewczynce przeszkodził ktoś z dorosłych w tym biegu i już została złapana i doprowadzona do właściwego stolika.
-Ach.. te dzieci.. są takie urocze, czyż nie? - powiedział ni z pietruszki, ni z niczego. Zmieniając temat kompletnie. Tak go rozczuliła ta mała dziewczynka, że musiał to zauważyć, po prostu musiał. Zresztą w ten sposób też pokazał jej po raz kolejny dość nieświadomie ale jednak, że nie była pępkiem świata i istniały też inne elementy tego świata.

wtorek, 16 kwietnia 2013

Rozdział V (Wendy i Alan)


Przez dwa dni Alan i Wendy nie widzieli się. Tak jakby Wendy straciła odwagę, by znów go zaczepić, bo i owszem miała szansę. Widzieli się nawet wczoraj na szkolnym korytarzu przyglądając się sobie bacznie, ale ani Alan ani Wendy nie odezwało się do drugiego. Jednak Alan o niej nie zapomniał myślał intensywnie dniami i nocami nie wiedząc do końca nadal co o tym sądzić. Aż w końcu pewnego popołudnia zdobył numer do niej. Nie było to zbyt trudne. W końcu osoba taka jak Wendy była znana wielu, a zawsze się znajdzie ktoś użyczy nawet takiemu człowiekowi jak Alan jej numer. A po chwili na wyświetlaczu telefonu Wendy mogła przeczytać następującego smsa od nieznanego jej numeru:

Weź ze sobą swoją historię choroby
i idź do centrum handlowego, McDonald's. 
I czekaj...

Bez zbędnego przywitania się, pożegnania, podpisu bez czegokolwiek  Można by powiedzieć, że był to sms suchy, bez uczuć. Ale jednak Alan wiedział, że targały nim wiele ważnych myśli jak tylko pojawiała się przed jego oczami twarz Wendy. 

Londyńskie centrum handlowe, McDonald's. Zwykły fast food jak to w każdym centrum handlowym bywa. Nad kasami wisiało wielkie charakterystyczne logo tej firmy. Przed kasami ogromne kolejki jakie to tu bywały o tej porze jednak szybko posuwające się ku przodu. A na środku tej sali dużo, małych i większych stolików zapełnione ludźmi smakowicie zajadącymi się smakołykami jakie to oferowała ta firma. 

McDonald's? Are you serious?
Nie to, żeby nigdy w tym miejscu nie była. Zdarzało jej się przybywać tutaj z niektórymi znajomymi, którzy mieli ochotę na coś niezdrowego, chociaż ona wolała nie tykać serwowanego tu jedzenia. Ociekające tłuszczem, słone, totalnie niezdrowe, nie wiadomo z czego zrobione, miksacja smaków i zapachów. Niedobrze mi.
Nie to jednak było odrzutem, gdy tylko o wszystkim pomyślała. Jak Alan - bo była pewna, że to on, chociaż trudno było uwierzyć, że tak nagle zmienił zdanie; być może jeszcze nie powinna nastawiać się pozytywnie - mógł zaaranżować to spotkanie tutaj, gdzie nie było mowy o intymności? Rozwrzeszczane pociechy, bawiące się zabawkami z Happy Meal, z których tak zadowoleni byli rodzice wsuwający kolejną porcję frytek, na pewno nie sprzyjały skupieniu się na problemie, a raczej wprawiały ją w irytację. Nie wiedziała, jak zdoła mówić spokojnie i racjonalnie. Nie chciała jednak negocjować w jakikolwiek sposób miejsca spotkania, aby przez przypadek nie pociągnąć za jakiś sznurek mocno, przez co wszystko zdąży się rozsypać, zanim się spostrzeże. Aiden miał rację. Powinna być nieco milsza, jeśli nie chciała trafić do najokropniejszego miejsca, gdzie robiliby jej najokropniejsze rzeczy.
Nadal uparcie obstawiała przy swoim, chociaż presja otoczenia sprawiała, że była zagubiona. Wydawało jej się, że z oczu każdego z przechodnia wyziera niemy, silny rozkaz: IDŹ NA CHEMIOTERAPIĘ. Uciekała od ludzi. Uciekała od odpowiedzialności i problemów, chcąc rozwiązać wszystko jak najbardziej bezboleśnie, a w tym swoim postanowieniu nie miała wsparcia. Fakt faktem, było to głupie przedsięwzięcie, ale cóż poradzić na jej chory, czepiający się brzytwy umysł.
Dotarła tutaj z niejakim ociąganiem, pragnąc nie być pierwsza, zwłaszcza że w sms-ie Alan rozkazał jej czekać. Nie lubiła robić tego, co proponowali jej inni. Wielkie było jednak jej rozczarowanie, że nie zastała chłopaka. Dzierżąc w dłoni diagnozę, która składała się na całą historię jej choroby (nie uwzględniając wszystkich jej uczuć, emocji i relacji z ludźmi), usiadła w najodleglejszym kącie, przy lepiącym się stoliku przy oknie. Wzrok miała smutny, choć ubranie dopasowane i śliczne.

Specjalnie wybrał to miejsce sprawdzając tym samym jej desperację jaka to ją ogarniała, wiedział o niej doskonale, a raczej czuł dlatego postanowił ją trochę podenerwować i zaprosić ją do takiego miejsca, a nie innego. Nie spieszył się z przyjściem tu, a niech sobie poczeka, dokładnie tak tu znów była próba na jaką narażał cierpliwość Wendy, ale i tak podświadomie wręcz czuł, że i tak poczeka nawet jeśli miałaby czekać tak tu z godzinę w dość nieprzyjemnym miejscu jak dla niej. Ale teraz nie było czasu na widzi mi się. Nie mogła teraz przy nim gwiazdorzyć, bo to i tak jak zdążyła zauważyć po poprzednim spotkaniu na nic się nie zda, a tylko pogorszy jej sytuację w jego oczach. Zresztą ta ucieczka też nie była zbyt dobrym plusem w jego oczach. To wszystko było bardziej wielkim minusem niż plusem. Skoro ucieka to jej nie zależy. Nie obchodziło go to, że chciała ukryć przed nim płacz! Bo co to Alan nie mógł widzieć jej łez? Bo co jest na nie zbyt dumna? Nie, nie, nie i jeszcze raz nie.. musiał wiedzieć, że nie jest tą zimną suką jaką są zazwyczaj dzieciaki bogaczy. Dokładnie tak jej urodzenie i zachowanie było wielkim minusem, które tylko potęgowało w nim to, że powinien jej odmówić. Ale jednak postanowił, że spróbuje coś z tym zrobić, a raczej z jej chorobą, ale nie jest to też całkowicie postanowione. Zobaczy jakie zachowania w niej zobaczy dziś, podczas tego spotkania. Widział ją kątem oka gdzieś przy oknie, siedzącą, ale nie podszedł do niej jeszcze jak na razie podszedł sobie do kas i kupił sobie przepyszne frytki. Zachowywał się normalnie jakby to na prawdę była dla niego obcą osobą, co w sumie było prawdą. Ale jego zachowanie na razie było takie, że nawet nie wiedział kim jest. Po tym jakże drogim zakupie już zaprzestał męczenie jej tym czekaniem na jego osobę. Podszedł do jej stolika i od niechcenia jakby nigdy nic usiadł na przeciwko niej zajadając się frytkami. Usiadł tam bez przywitania, bez niczego tak jakby na prawdę nie wiedział o jej chorobie, tak jakby była zdrowiutka jak rybka, a on po prostu był jej kumplem, a przecież tak nie było. Obserwował ją bardzo uważnie cały czas raz po raz jedząc swoje frytki.
-Frytkę? - zapytał nagle nadal pożerają ją wzrokiem, wręcz nie odrywał od jej twarzy wzroku. A tym samym gdy to zaproponował podsunął paczkę frytek w jej stronę. Wiedział, a raczej czuł, że nie będzie chciała zjeść od niego jakiegokolwiek jedzenia z tego miejsca, ale grzecznym trzeba było być i musiał jej to zaoferować, żeby później nie było, że nie dość, że biedak to jeszcze gbur.

niedziela, 14 kwietnia 2013

Rozdział IV (Wendy i Alan)


Gdyby cała sprawa przyszła Wendy z łatwością, zapewne skakałaby pod sufit, dziwiąc się tej nieprawdopodobności. Było to bowiem zbyt delikatne i trudne, aby przeprowadzić wszystko szybko. Ona zapewne sama nie byłaby bardzo skora do takiej przysługi, gdyby miała podobną moc. Zapewne od razu odcięłaby się od nieznajomych ludzi, a słysząc podobne propozycje z ust innych, odwracałaby się na pięcie i nie chciała niczego więcej słuchać. Tymczasem sama była tą obcą osobą, która się naprzykrza, tą hipokrytką niemyślącą o drugim człowieku. A przynajmniej nie tak głęboko. Bo wiedziała, że Alan może się nie zgodzić, tylko musiała zrobić co w jej mocy, aby jednak udało jej się go przekonać. Bo to była jej osobista tragedia. Z tego nie było wyjścia, taplała się więc wciąż w błocie rozpaczy, a wszystko ją prześladowało. Nie pomyślała nawet, ile takich ludzi może być. Może codziennie ktoś przychodził do niego ze swoim dramatem? Od takich rozmyślań jednak Wends była wolna, ponieważ nie zwykła zastanawiać się nad innymi ludźmi.
To nie było wcale tak, że szła na łatwiznę. Właściwie od dawna odwlekała wizytę w klinice, bojąc się, że kiedy tam pójdzie, wszystko stanie się brutalną rzeczywistością. Że to wcale nie choroba, a lekarze doprowadzą ją na dno. Nawet obietnica od Lauren nie pomagała i sądziła, że jej obecność tylko przytrzymywałaby ją, żeby nie uciekła. Ale na razie nie znajdywała racjonalnego wytłumaczenia, jakoby miała się tam pojawić. Doktor Fitzhebert co jakiś czas dzwoniła do niej, ale ignorancja była na porządku dziennym. Bała się chemii. Bała się operacji. Bała się czegokolwiek. I tak nie było gwarancji, że z tego wyjdzie. Nigdy nie mogła mieć pewności, a strachem napawało ją wszystko, co związane z leczeniem. Czasami nawet myślała, że to i tak nieuleczalne. Dlatego taką ulgę poczuła, kiedy dowiedziała się o mocy Alana. To rozwiązywałoby wszystkie problemy. A nie sądziła, żeby połowa St. Bernard była nieuleczalnie chora. Coś jej się więc należało.
Po jego pierwszych słowach już była przygotowana na to, aby odpowiedzieć coś konkretnego. Już miała słowa na języku, sądząc, że wszystko się wyprostuje i będzie można dalej go przekonywać. Wcale nie robiło jej różnicy to, czy leczy czy neutralizuje. Ważne było to, aby ta cholerna choroba już nie postępowała.
Ale gdy krzyknął, skuliła się w sobie. Wcale nie chciała go rozjuszyć! No patrzcie - Wendy Wingfield pokornie przyjmująca czyjś krzyk. Co tu było nie tak?
Szybko doszła do wniosku, że jest więc osobą aż nazbyt uczciwą. Trzeba więc podejść do tego inaczej.
- Okej. Spokojnie. Może powiem inaczej, gdybyś był w stanie zneutralizować moją chorobę - a naprawdę bardzo mi na tym zależy - byłabym ci winna przysługę. Mam sporo kontaktów - stwierdziła pewnym głosem, wyzbywając się już pierwszego strachu. W jego towarzystwie czuła się trochę swobodniej, w miarę jak rozmawiali. Tylko ciągle czuła mrowienie w nogach. - Poza tym to także bardzo ważne dla mojej siostry Lauren, byłaby ci wdzięczna, tak jak ja. - Sama nie wierzyła, że to powiedziała. Jak ona mogła wplątać w to także młodszą Wingfield? Gdyby ciemnowłosa się dowiedziała, Wendy już by nie żyła. I to nie przez chorobę, a przez ręce siostry.
- I tak właściwie urządza mnie nawet zneutralizowanie, przecież znasz definicję słowa nowotwór, prawda? To cholerstwo bezlitośnie zżera mnie od środka - dodała zrezygnowanym tonem, opuszczając ręce wzdłuż tułowia, niezdolna do jakiegokolwiek ruchu. Czyżby poczuła do niego przypływ zaufania? Niewiarygodne, jak w przeciągu pięciu minut wszystko się dla niej może zmienić. Miała dość tego, że czuła się jak na wahadle. Raz nieufna, za chwilę już poddająca się.

Owszem mimo wszystko nie codziennie zdarzały się takie propozycje kierowane w jego stronę. Ale jednak co on ma każdemu obcemu pomagać? Mimo wszystko nawet nie wiedział czy dokładnie pamięta jej imię. Nie wie o niej praktycznie nic a ma uratować życie? Nie to mu się wszystko jak na razie nie uśmiechało, ale był głupim człowiekiem i nie potrafił jej chociaż do końca wysłuchać dlatego też nie wyszedł z tego pomieszczenia zaraz po tym jak się dowiedział o co jej chodzi dokładnie, że chce skorzystać z jego mocy, przy której tak właściwie jest konieczna wiadomość coś więcej o osobie, której ma pomóc, a tu co? Ledwo znał jej imię i to, że jest bogata i tylko tyle w sumie, nic więcej. Owszem mógł się więcej o niej dowiedzieć nawet dziś, skoro chce pomocy to przecież nie bałaby pozwolić mu na to by ją poznać, więcej, bliżej? No tak na pewno nie, o ile by powiedział, że potrzebuje to do użycia właściwie swojej mocy. Właściwie to potrzebował jedynie szczegółów związanych z chorobą, ale co się z tym wiąże także o niej, więc w sumie to się wszystko łączyło w jedną całość. No właśnie nie jest cała ta szkoła śmiertelnie chora, ale to nie znaczy, że Wendy ma być tą jedyną i pępkiem świata, bo przecież tylko ona ma taką chorobę i tylko ona zasługuje na ratunek, nie, nie tak nie ma na tym świecie, a przynajmniej dla Alana tak nie było. W końcu każdy człowiek jest przez niego traktowany na równi, a przynajmniej starał się nie patrzeć na majątek czy też po prostu sławę danej osoby, może dlatego nie zaglądał nawet na portale plotkarskie, które to się w tej szkole na pewno znajdowały gdzieś.
-Każdy ma rodzinę, której zależy na uratowaniu bliskiej sobie osobie. Tak samo jak każdy może być śmiertelnie chory. - zauważył od razu po wzmiance o jej siostrze. Tym samym po raz kolejny pokazując jej, że nie jest pępkiem świata. Każdy ma swoje problemy, każdy ma rodzinę, dosłownie każdy może być chory tak jak ona, a on nie zamierzał ratować każdego po kolei. Zwłaszcza nieznajomych. Zaśmiał się krótko przypominając sobie jej wzmiankę o tym, że ma wiele kontaktów. I co mu to w czym pomoże niby? Co te kontakty zamiast niego wykorzystają jego moc i będą kompletnie wyczerpani w zależności od tego na jak długo dziewczyna chciałaby zatrzymać chorobę?
-Proszę cię.. Co mi po Twoich znajomościach? - zapytał ledwo powstrzymując śmiech, ale nie no spokojnie Alan nie możesz jej wyśmiać przecież! Bo ją urazisz i w ogóle, ale w sumie czy się Alan martwi jej stanem emocjonalnym? No raczej nie zwłaszcza, że była dla niego całkowicie obca.
- Znam definicję nowotworu lepiej niż myślisz... Dlatego wiem, że można go wyleczyć, a nie widać po tobie, że nie ma dla ciebie szans najmniejszych. - zauważył znów pewny siebie w sumie ciągle był pewny, że teraz jej odmówi przekona ją żeby poszła na chemioterapię i tyle po jego mocy będzie, będzie nie potrzebna. A też zauważył, że ma na pewno szanse na wyzdrowienie, bo przecież była na siłach by tu stać przed nim, chodzić od szkoły i takie tam. A to wszystko na pewno nie wskazywało na to, że brakuje jej czasu na chemioterapię. Pieniędzy na pewno też nie brakowało, bo cóż.. przed chwilą chciała mu zapłacić za jego moc. Kompletnie jej nie rozumiał w tym wszystkim. Pójdzie na chemioterapię i po sprawie. Nie będzie musiał dawać jej kolejnych dni z zatrzymaniem choroby, by mogła wyleczyć się do końca na spokojnie.

Było gorzej, niż się spodziewała. Miała wrażenie, że rozmawia do ściany, która dodatkowo wpędzała ją w coraz większą rozpacz. Nie była przyzwyczajona do tego, że nie dostawała tego, co chciała. Właściwie nigdy tak nie było. Miała pieniądze, a one liczyły się niewyobrażalnie, jak zawsze zresztą. Dzięki zwykłym papierkom nie brakowało jej niczego związanego z materialnymi dobrami. Inną sprawą było to, że została od pieniędzy odcięta - och, i jak zamierzała zapłacić Alanowi? Mądra dziewczyna, ale nieprzystosowana do wyjątkowych sytuacji - o które szybko chciała się postarać. Wakacje tuż tuż, a ona zamierzała spędzić ich część w Ameryce Północnej. Nawet nie w swoim Meksyku (o które, oczywiście, zahaczy), ale w wielkich miastach. Uwielbiała snuć śmiałe plany, gdyż większość z nich zwykle dochodziła do skutku. Prócz pieniędzy miała także urodę, dzięki której druga ważna do szczęścia rzecz w jej życiu była zapewniona. Wends była w stanie rozkochać w sobie każdego chłopaka - i zaciągnąć do łóżka każdą dziewczynę - jakich tylko sobie zamarzyła i upatrzyła. Jeszcze nikt nigdy nie odrzucił jej zalotów, przez co była pewna swego. Jednak ona także nigdy nie zakochała się naprawdę, mogła więc bawić się i przebierać w żywotach ludzkich. Czyż nie teraz był na to czas? Zabrakło jej jednak najważniejszego. Zdrowia.
Dlatego tutaj była, dlatego przed nią stał Alan; dlatego doszło do takiej chorej sytuacji, w której nawet Wendy czuła się chwilami niezręcznie. Gdzie niemal musiała błagać. W pewnym momencie jednak targnęła nią bezsilna złość na chłopaka, której nie miała gdzie wyładować. Nie chciała zresztą sprawiać wrażenie porywczej i groźnej, gdyż pewnie skończyłoby się to tylko wyśmianiem. Przyznajmy sobie szczerze, nie była szefem gangu, aby móc zastraszyć kogokolwiek. Zastanawiało ją jednak wciąż jedno: co mu szkodziło? Zrobiłby swoje czary-mary w kilka minut i po sprawie, mógłby wrócić do swoich obowiązków i hasania po łące (czy co tam robiły Jelonki, nieistotne), a jej życie byłoby ocalone. Nie musiałaby się więcej martwić, byłaby szczęśliwa. To zdecydowanie sprawa życia i śmierci.
Wendy zacisnęła tylko wargi i usiadła na najbliższym fotelu, gdzie kurz prawie całkowicie przysłonił fantazyjny, purpurowy wzór poprzetykany złotą nicią, całkowicie w stylu St. Bernard. Chciała sprawiać wrażenie nonszalanckiej, krzyżując chude i długie nogi w kostkach, ale tak naprawdę ugięły się pod nią kolana. Spojrzała z dołu na Alana, który teraz wydawał jej się zdecydowanie bardziej okrutny niż jeszcze pięć minut temu. Musiała zebrać myśli, żeby go przekonać, tym samym nie odsłaniając duszy.
- Chemioterapia nie daje stuprocentowej gwarancji wyleczenia - stwierdziła, wpatrując się uporczywie w jego oczy, błyszczące nienaturalnie w panującym półmroku. Zawahała się. - Chciałabym poznać chociaż sposób, w jaki to robisz. Jak twoja moc działa - dodała, myśląc, że przynajmniej to zadziała. Że zanim się obejrzy, będzie ją leczył. Och, nie, raczej neutralizował jej chorobę. Manipulacja, czyż nie tak się to nazywało?
Gdy jednak na niego patrzała, a także mówiła o tym i myślała coraz więcej, wielka gula rosła jej w gardle. Ostatnie słowa wypowiedziała z wielkim trudem, żeby nie słychać było drżenia jej głosu. Wszystko zaczęło ją przerastać, nawet w zwykłej rozmowie napotykała przeszkody. Nie potrafiła już nic. Z takimi myślami w jej oczach pojawiły się łzy, które zakryła włosami i gwałtownie wstała, od czego zakręciło jej się w głowie.
- Zapomnij - rzuciła jeszcze cicho, a po chwili zamykała za sobą drzwi, oddychając głęboko. Skierowała się do miejsca najbardziej odludnego, jakie tu znała.

Po słowach Wendy schowek został opuszczony przez dziewczynę. Alan chwilę stał, nieruchomo w tej samej pozycji, co zostawiła go dziewczyna. Rozmyślał mocno o rozmowie, która właśnie tu nastąpiła. Po jakieś minucie jednak otrząsnął się jakby z kurzu, który zdążył osadzić się już na jego ciele wędrując z przedmiotów z półek na jego ramiona. Wyprostował się i powoli wyszedł także z tego ciasnego pomieszczenia. Schowek został znów sam sobie w swoim marnym istnieniu i czekał cierpliwie na kolejne ciekawe historie z życia uczniów. Tak jakby było to dla niego ukojeniem dla jego starych zakurzonych ścian. 

piątek, 12 kwietnia 2013

Rozdział III (Wendy i Alan)


Mocno chciała, aby solennie obiecał jej, że co w tych murach będzie wypowiedziane, tutaj już zostanie. Niemalże była pewna, że Alan tak zrobi, spoglądając na jego uczciwą, niewinną twarz w tym półmroku pachnącym kurzem. Nie chciała, żeby wszystko obróciło się przeciwko niej. Strachem przejmowała ją myśl o tym, że wszyscy by się dowiedzieli. Nie zaznałaby wtedy spokoju. Niektórzy pewnie śmialiby się z niej, korzącej się przed Polakiem - w jej mniemaniu jednak była to wyrafinowana gra niemająca nic wspólnego z błagalnymi prośbami; na razie, chyba że tylko taka taktyka jej pozostanie - może niektórzy bardzo by jej współczuli, inni chcieliby pomóc przez to przejść. Każdy właściwie mógł zachować się inaczej. Sporo osób zachowałoby obojętność - to na pewno, nie jest przecież pępkiem wszechświata, wbrew temu co sobie czasem myślała - ale nie zniosłaby myśli, że wszyscy wiedzą. To byłoby jak obdarcie ją z szat, ukazanie bezbronną i słabą. Tego chciała uniknąć, chociaż wiedziała, że mówiąc to nieznajomemu człowiekowi, naraża się. Naraża swoją reputację, nieskazitelną opinię...
Wierzyła w niego. Chciała wierzyć, co jej więcej pozostało? Nie doczekawszy się słów obietnicy, poczuła, że serce bije jej w przyspieszonym tempie. Nie chciała go spłoszyć, więc nie nalegała na to jedno łaskawe słowo, które na pewno by ją uspokoiło; nawet jeśli było to tylko słowo. Albo aż. Dla osób mających sumienie było ono jak ciężki kamień, którego nie potrafili zlekceważyć. Miało w sobie niewyobrażalnie dużą moc; taką, jaką Wendy samą swoją osobą chciałaby mieć.
W każdym razie wciągnęła powietrze, nie okazując emocji, chociaż wszystko kołatało jej się wewnątrz i kręciło jej się w głowie na myśl, że zaraz ma przejść do rzeczy. Że Alan jej słucha. Nigdy nie było dla niej problemem, aby być w centrum uwagi. Zawsze jednak była pewna siebie, czarowała urokiem i poczuciem humoru, a teraz miała się uzewnętrznić. Ukazać najmroczniejszą i najsłabszą część siebie. Której nie chciała. Której chciała się pozbyć za wszelką cenę. Nawet jeśli miałaby biegać za tym piegowatym chłopakiem, który patrzył na nią wyczekująco.
- Wierzę, że dochowasz tajemnicy - ucięła ostatecznie ten temat, tym samym kierunkując jego myśli w stronę zobowiązania. Był uczciwy, prawda? Czy z jego oczu to wyzierało? Nie potrafiła odczytywać ludzi, nie miała pojęcia jak sprawić, żeby ukazali jej chociaż trochę tego, co mają w sobie. Zresztą pewnie i tak by tego nie zauważyła. Ponownym strachem przejęło ją to, że nic nie wie o tym człowieku. Mógł być kimkolwiek. Mógł być zupełnie inny, niż się spodziewała.
- Otóż chodzi o twoją moc - zaczęła bardzo ostrożnie, nie okazując tego, jak bardzo się wahała, czy powinna. Nie w jej stylu jednak były ucieczki w ostatniej chwili. Weź się w garść, Wingfield! Postaw wszystko na jedną kartę! - Sława o niej i o tobie rozchodzi się po całym St. Bernard - och, jakże była pochlebcza! Chyba naczytała się za dużo wiktoriańskich romansów - a ja nie wątpię w jej skuteczność. Co prawda nie wiem jak działa, nie wiem, jak ona wpływa na ciebie, ale chciałabym ci coś zaproponować. Coś w rodzaju układu. - Tak, dalej, dalej! Dobrze ci idzie. Nie korz się, nie proś, po prostu zaproponuj układ. Jak biznesmeni. Tak, jak robi to twój ojciec. - Jeśli potrafisz leczyć nowotwory, chciałabym, abyś mnie wyleczył. - Tak, bez żadnego zająknięcia! Słowo nowotwór trudno przeszło jej przez gardło, ale na szczęście miała to za sobą. I tak nie potrafiła wypowiedzieć prosto tej prawdy, która męczyła ja od dwóch miesięcy. Wtedy stałaby się jeszcze bardziej realna i brutalna. - Oczywiście nie za darmo - dodała pospiesznie, nie chcąc dopuścić do tego, żeby się wahał. Och, jak się modliła, żeby połknął haczyk!

Widział doskonale jej stan emocjonalny, a raczej czuł go podświadomie, że coś jest nie tak to na prawdę coś poważnego, tylko niby co? Co mogłoby aż tak bardzo skłonić ją do rozmowy właśnie z nim, jak mógłby pomóc jej jakiś tam facet, którego nawet nie znała? Pierwsza myśl jaką go ogarnęła była jakaś choroba i że dowiedziała się o niej i oczywiście sobie pomyślała, że ją uratuje jak jakiś zbawca, czy też Bóg! No nie no pięknie, jeszcze nie zdążył wywiesić tabliczki, że wysłucha każdego, ale jakoś tak nie pomyślał o tabliczce nie jestem Bogiem, ale dobra już trudno, może tak na prawdę nie o to jej chodzi. Musi ją wysłuchać i tyle. Więc i wlepiał w nią wzrok, co mogło ją jeszcze bardziej trochę zdenerwować ale trudno, jak tak bardzo chce coś mu powiedzieć to i tak czy siak kiedyś to zrobi, więc nie przejmował się tym, że ją jeszcze bardziej stresuje samym wzrokiem, trudno. Oby tylko mu tu nie zemdlała, a wtedy będzie wszystko dobrze. Powie mu o co chodzi on zrezygnuje i tyle i odejdzie w zapomnienie i tyle z tego będzie miała, ale najpierw musiał ja wysłuchać i tylko tyle mogło mu teraz pomóc. Gdy usłyszał słowa, że ona po prostu wierzy, że dochowa tajemnicy tylko uśmiechnął się delikatnie tak jakby chciał jej dodać tym samym trochę otuchy, bo czasem rzeczywiście ją tak zestresuje, że ucieknie, zemdleje albo co gorsze dostanie jakiś zawał serca czy coś! Przecież nawet młodzi ludzie mogą mieć zawał, wiele razy słyszał o takich przypadkach nawet wśród swoich znajomych, ale z nim nic jej się nie stanie, bo pewnie pod wpływem emocji wykorzysta swoją moc. Ale dobrze już stop rozmyślań czas słuchać! I teraz dotarły do niego słowa, że chodzi o jego moc.. no na litość boską jednak o to jej chodziło o to co w sumie wolałby uniknąć, bo jak zawsze nie lubił mimo wszystko komuś odmawiać zwłaszcza choremu, pewnie ciężko, bo kataru tu u niej nie widział. Zresztą już pewnie chodzą pogłoski, że kataru nie leczy i koniec kropka. Zresztą on w ogóle nie leczył chorób chyba coś im się w tych plotkach poprzewracało. Bo z tego co usłyszał i Wendy sądziła, że leczy całkowicie choroby a przecież on tego nie robił i nigdy w życiu nawet nie zamierzał się tego uczyć, bo może gdyby trochę popracował nad sobą to i by likwidował choroby raz na zawsze, ale na razie nie.. nie zamierzał bawić się w Boga.
-Nie potrafię LECZYĆ. - powiedział w końcu dość dobitnie podkreślając słowo leczyć, bo zawsze tak ludzie myślą sobie, że on leczy, co było całkowitym błędem, a nie chciał jednak, żeby takie pogłoski dalej się toczyły przez świat.
- Jedynie co to neutralizuje objawy, rozwój choroby nic więcej. - dopowiedział po chwili bacznie obserwując dziewczynę. Tak, żeby jak już roznosi plotki to niech roznosi te prawdziwe a nie wyssane z palca, dosłownie! Bo on nie wiedział skąd w tych ludziach przychodzi myśl, że on całkowicie leczy. Obserwował ją z góry na dół gdy ona dalej mówiła.. o czym? O zapłacie?! No tak świetnie! Jeszcze teraz doszły do niego plotki, że płaci za takie rzeczy no po prostu świetnie!
- Kurwa! Nie jestem jakąś pieprzoną dziwką, by ludzie mi płacili za to. - i teraz w tej chwili nieco wybuchnął już nie potrafił stać przed nią spokojnie. Wyprostował się jakby przygotowując się do jakiegoś ataku, ale wiadomo nie pobije jej za głupie plotki taki nie był. Nie było to w jego naturze. Ale przekleństwo musiało być, które oczywiście było wypowiedziane po polsku,jak zawsze. Zawsze tak robił, co może i reszta nie będzie wiedziała, że tak często czasem przeklina, wiadomo niektórzy mogą znać polskie przekleństwa, ale nie każdy, więc chociaż niektórzy myślą, że sobie nie przeklina nigdy i tyle. Może i nie robi tego dla pieniędzy, ale też nie robił to chętnie na obcych ludziach, bo tak jak on sobie myślał, nie był Bogiem by sobie leczyć, a raczej pomagać lekarzom, by mogli tych ludzi spokojnie wyleczyć poczekać na jakieś lekarstwo poczekać na czas godnego wyleczenia się. Bardzo by był uradowany gdyby Wendy też nie zrozumiała go teraz źle, bo przecież po tych słowach może sobie pomyśleć, ach . zrobi to za darmo ale fajnie, a przecież tak nie było. No cóż najwyżej znów ją wyprowadzi z błędu.

środa, 10 kwietnia 2013

Rozdział II (Wendy i Alan)


Schowek krył w sobie wiele jej tajemnic, które powierzyła ciemności i tym przedmiotom, które zalegały tutaj, niepotrzebne nikomu. Miała w pamięci ostatnie zetknięcie z tym miejscem, jeszcze wtedy, gdy wojny z Collierem były na porządku dziennym. Pamiętała słońce tego dnia, te dwa papierosy, silne dłonie Aidena na swoich nadgarstkach i własną furię. Akurat wtedy nie miała zbyt dobrych nerwów, wszystko wprawiało ją w złość, ponieważ dowiedziała się o chorobie. Tak, to nie był dla niej najlepszy czas. Można nawet powiedzieć, że najgorszy.
Ach, miała wrażenie, ze od tamtego momentu minęło wiele lat. Dużo się zmieniło, przede wszystkim jej nastawienie do przyjaciela z dzieciństwa i niedawnego wroga. Niestety jednak to coś nadal w niej tkwiło.
Ale cóż za zbieg okoliczności. Wszystko zaczęło się tutaj i być może wszystko się tutaj skończy. Wiedziała, że chłopak od razu nie zgodzi się na jej propozycję. Miała więc w zanadrzu kilka asów, które wyjmie w odpowiednim momencie. Na razie jednak musiała uspokoić chwilową ekscytację szybką akcją. Właściwie mogła to zrobić bardziej po ludzku. Załatwić sobie jego telefon lub odwiedzić go w pokoju albo podejść i poprosić o chwilę rozmowy na osobności. Nie chciała jednak, żeby inni dowiedzieli się o jej zamiarze, więc wszystko ukrywała jak najszczelniej. Jej tajemnica jest ŚWIĘTA.
A teraz będzie miała do niej dostęp kolejna osoba, z którą nie była bardzo zżyta. Właściwie osoba, której wcale nie znała! Chociaż nie żałowała, że powiedziała akurat tym osobom, na pewno zostawiło to u niej pewien dyskomfort i obawę. Nie ufała wszystkim z marszu. Właściwie ufała małej liczbie osób, a krąg zainteresowania poszerzał się coraz bardziej. Miała głęboką nadzieję, że już niedługo wszystko pójdzie w zapomnienie i nie będzie potrzeby, żeby cokolwiek się rozszerzało. Chyba że źrenice Wends.
Gdy więc ogarnęła wzrokiem mrok pomieszczenia, napawając się klimatem i chłodem, który bardzo różnił się od temperatury na zewnątrz - w białych spodenkach i granatowej bluzce na ramiączkach było jej bardzo gorąco, chociaż właśnie na takie coś nie narzekała - spojrzała na Alana, który w jednej chwili wydawał się nieco zbity z tropu i wystraszony, ale już po chwili... jakby błysk w jego oku zagościł. Wendy nie wiedziała, co on oznacza, dopóki ten nie przemówił męskim, głębokim głosem, przybliżając się do niej. Nie no, hej, co jest? Ona nie miała na myśli TEGO. Czyżby był jakimś nimfomanem rzucającym się na niewinne, śliczne panienki w jakimś ciemnym zaułku? Nie wyglądał na takiego. Właściwie wyglądał całkiem nieźle, taki chudy i uroczy z piegami i pełnymi ustami. Ona jednak nie gustowała w rudych, a poza tym...
Zdała sobie sprawę, że powinna w końcu zareagować i wyprowadzić chłopaka z błędu, zamiast stać i czarować swoim zwykłym uśmiechem. Nie chciała przecież sprawiać wrażenia, że za taką przysługę ma zamiar zapłacić... ciałem. Taka myśl przejęła ją obrzydzeniem. Może gdyby nie okoliczności, z chęcią przyjęłaby jego towarzystwo w łóżku. Chociaż nie, gdyby nie okoliczności - na pewno by się nie spotkali. Zdecydowanie nie te kręgi i nie ten status. Chociaż ona akurat nie była tą, która zwalcza osoby gorsze od siebie. Akceptacja, respekt, zawsze.
- Owszem, chciałam się spotkać, ponieważ... mam do ciebie sprawę. Bardzo, ale to bardzo delikatną. I chciałabym, żebyś zachował w tajemnicy to, co ode mnie usłyszysz. Wszystko. Okej? - rozpoczęła, chcąc na nim wymóc przysięgę, zanim zacznie cokolwiek mówić. Miała nadzieję, że był z rodzaju facetów słownych, uczciwych i niemających zamiłowania do plotek. OBY. Na szczęście miała swoją magiczną broń, gdyby zagroził, że wszystkim powie.
- Wybacz za to, że z zaskoczenia, ale to była jedyna okazja, żeby cię zahaczyć. Spieszyłeś się gdzieś? Możemy to przełożyć - powiedziała wspaniałomyślnie, chcąc odnieść wrażenie jak najbardziej dyspozycyjnej, uniżonej i liczącej się z jego zdaniem. Wobec takiej mocy musiała być ostrożnym graczem, gdyż bardzo było jej to potrzebne. On był jej potrzebny. Zdawała sobie sprawę, że możliwość drugiej szansy jest znikoma, a ona na pewno nie zdoła znaleźć drugiej osoby z taką mocą. A czas zdecydowanie naglił.


Alan jednak nie był żadnym seksoholikiem, więc potrafił uszanować to, że w cale po to go tu nie zaciągnęła. Zresztą miał tylko złudne nadzieje, że po to go tu zaciągnęła i wiedział o tym od początku. Przecież taka osoba jak Wendy nie pozwoli, by taki jak on mógłby mieć z nią pewnego rodzaju romans, przecież jej reputacja i takie tam sprawy, bo o swoją się nie obawiał, nie obchodziła go bardziej sensowniej mówiąc. Ale taki tok myślenia, że go zaciągnęła tu bo się w nim zauroczyła zawsze tylko mu potrafił przyjść do głowy. Inny człowiek pewnie już byłby poza tym schowkiem, ale nie on, on musiał ją wysłuchać cokolwiek by to było. Pieprzony przyjaciel wszystkich! Niestety miał w sobie takie coś, że musiał po prostu nawet nie znajome osoby wysłuchać, poradzić i to by było na tyle, bo później najpewniej dana osoba nie będzie chciała mieć z nim nic do czynienia. Po jej słowach jakby strzelił go piorun i od razu zaprzestał na romansowaniu z nią w dziwny sposób i już jego ręka nad jej głowa schowała się w cień, a reszta jego ciała posunęła się do tyłu, by móc oprzeć się o jakąś dość chwiejną półkę stojącą przed samą Wendy. Musiał mieć jakieś możliwości złapania z nią kontaktu wzrokowego w każdym momencie, dlatego też wybrał miejsce tuż przed nią. Zresztą w tym miejscu nie było innego wyboru, bo w innym miejscu niż to gdzieś z boku to już stykał by się z jej ciałem, a przecież zaprzestał ten głupi romans.
-Więc... o co chodzi? - zapytał po westchnięciu podczas którego też i oparł się dłońmi o tą zakurzoną półkę dłońmi w tyle, za swoimi plecami. Nie miał w swoim stylu stawiać obietnice, że nic poza te ściany co usłyszy nie wejdzie do innych ścian w innym towarzystwie. Jakoś tak zawsze zapominał, że nie każdy musi wiedzieć o tej jego cesze(o cechę chodzi.) charakteru. Zawsze o tym zapominał, ale co tam już trudno. Teraz tylko z znudzeniem małym nieco czekał na opowiastkę z życia Wendy i w czym on by jej niby mógł pomóc, bo wyczuł już, że chodziło o coś poważnego i dość znaczącego dla niej. Zobaczymy czy będzie jej w stanie pomóc. Wszystko się zobaczy.

niedziela, 7 kwietnia 2013

Rozdział I (Wendy i Alan)

Schowek, miejsce gdzie uczniowie nie zaglądają zbyt często. A jak już to tylko po to, by schować się przed nauczycielem albo po prostu pomyśleć w samotności. Niezbyt przyjemne miejsce. Ciemność spowodowana brakiem okna powodowała u słabych psychicznie uczniów strach przed schowkiem. Nie było tu zbyt miejsca. Większość podłogi i półek zajmowały przeróżne rzeczy, starocie, do których już nikt nie zagląda.

 Wends od kilku dni chodziła bardzo niecierpliwa i podenerwowana. Wpływało na to wiele czynników, ale generalnie była zdania, że ostatnio nic jej się nie udaje i wszystko leci jej z rąk. Wczoraj upuściła swój ulubiony kubek na kafelki, rozbijając go w drobny mak, a po tym płacząc chyba z godzinę. Nie tylko za kubkiem. Ze złości, z bezsilności, ze wszystkiego. Ponieważ uświadomiła sobie, że nie tylko rzeczy wymykają jej się z rąk, ale i życie. Którego nie chciała ratować zwykłymi sposobami, zbyt na to dumna.
Na domiar złego rodzina wcale nie pomagała jej w zebraniu się w sobie. Ojciec wezwał ją do domu po kilku tygodniach ciszy, chociaż jego wezwanie było chłodne i smutne. Ale i tak pomyślała: nareszcie. Chciała raz na zawsze wszystko wyjaśnić, przyjąć kazanie i puścić wszystkie wyrzuty bliskich w zapomnienie. Nic z tych rzeczy jednak się nie stało. Otrzymała głównie wzrok ojca pełen rozczarowania, karcący, ale także współczujący uśmiech macochy oraz zimne słowa babki. Tym ostatnim przejmowała się najmniej, gdyż najstarsza z rodu nienawidziła ją od zawsze i nienawidzić będzie, a teraz na dodatek traktowała jak powietrze.
Idealnie.
Gorzej było z ojcem. Wcale nie chciała sprawiać mu przykrości, ale chyba właśnie tak wyszło. Oburzyła się jednak na brak wybaczenia, które ZABOLAŁO. Tak, jakby nie miał już do niej zaufania. Odebrał jej ukochaną błyskotkę - chociaż od dawna była świadoma tego, że nie nacieszy się nią długo, bardzo przeżyła stratę - oraz kategorycznie odmówił odblokowania jakiejkolwiek karty. Nie żeby była tylko materialistką, ale ważne było dla niej funkcjonowanie tak, jak do tej pory.
Chociaż ostatnio nic nie było tak, jak do tej pory i musiała w końcu się do tego przyznać.
Noc z Audrey należała do udanych, chociaż Wends miała przeczucie, że nie powinna tego robić. Wszystkie wyrzuty sumienia zagłuszone jednak zostały informacją, którą od niej otrzymała, kiedy się zwierzyła (kolejna osoba, a zaraz pojawi się następna). Alan potrafił neutralizować choroby. Od razu załapała, co to dla niej może znaczyć. Pożegnanie się raz na zawsze z tym największym ciężarem, który przeszkadzał jej funkcjonować! Teraz tylko trzeba było go przekonać. I znaleźć.
Od kilku dni bezskutecznie wypatrywała go na korytarzu. Wiedziała jak wygląda z faceflash'a, a nawet kojarzyła go z różnych imprez, chociaż nigdy nie mieli okazji się poznać. Była to jednak mała społeczność, dużo osób się znało. Mieli pewnie wspólnych znajomych. Często więc czekała na niego w miejscach, gdzie mógłby przebywać, licząc na łut szczęścia.
Zdesperowana Wendy. Widok niebywały.
W końcu dostrzegła go pośród tłumu, czując dreszczyk emocji. To tak, jakby planowała zamach. Była pewna, że to on, złapała go więc z zaskoczenia za koszulę i pociągnęła do pierwszego z brzegu pomieszczenia.
Schowek. Zdecydowanie za dużo wspomnień.
- Cześć - powiedziała z uśmiechem, ignorując jego mindfuck i zamykając drzwi. Miała nadzieję, że nikt ich nie zauważył i nie będzie podsłuchiwał. Nie chciała świadków, to dlatego wybrała miejsce odludne. - Ładny dzień, nieprawdaż?
Konwencjonalne rozpoczęcie niekonwencjonalnej prośby. Zapowiada się fajnie.

 Alan jak to Alan w ostatnim czasie się po prostu zaszył w swoim pokoju i wychodził tylko i wyłącznie na te ważne lekcje, na których zazwyczaj po prostu musiał być i pewnie tylko dlatego ostatnio Wendy nie mogła go złapać. Zawsze mogła zdobyć jego numer telefonu choć i tu nie było by pewności, że będzie chętny na spotkanie, bo w końcu nie znał jej. Owszem kojarzył jej twarz i w ogóle, bo przecież była w tak zwanej elicie, ale nic więcej, bo nasz Jelonek raczej unikał te panienki z dobrych domów, które gardzą biedakami. Nawet nie zamierzał tego zmieniać, te osoby z elity, które nie widzą w nim tylko biedaka już są w jego znajomych i tyle wystarczy, więc nie trudno się domyślić, że był na prawdę mocno zaskoczony tym wszystkim z strony Wendy, bo co ona tu wyprawiała? Ciągnie jakiegoś biedaka za koszulę, który nie był zdolny, nie zdążył nawet pomyśleć, by jakoś zareagować, zrobić jej awanturę o to już na korytarzu, ale teraz już było za późno siedział z nią w tym schowku nie wiadomo po co nie wiadomo jak nawet tu się znalazł. To wszystko za szybko jak dla niego się działo, nie miał czasu jak zareagować, ale teraz w końcu się zatrzymali, bo co jak co ale było tu tak ciasno pewnie, że nawet nie miał gdzie uciekać, zresztą po co? Czy taka drobna dziewczyna jak Wendy mogłaby mu coś zrobić? W sumie czemu nie, słyszał kiedyś o dziewczynie, która potrafi tiry przewracać, więc może to ona? Kurwa! Zaraz go zje, przygniecie i wszystko naraz, jest kolejną ofiarą, która nawet nie ma jak się bronić! Taa.. teraz wpadł w panikę, małą, ale zawsze, bo jej po prostu nie znał i nie miał pojęcia do czego tu ma dojść, w jakim celu. I teraz też przyszło mu na myśl inny cel pobytu ich tutaj, w końcu złapała go za koszulę.. może.. ma na coś ochotę? I tu teraz znikło w nim zakłopotanie, że go zaraz zje tylko pojawił się na jego miejsce charakterystyczny błysk w oku Alana i do kompletu wraz z uśmiechem na twarzy, takim zadziornym i fantastycznym.
-Cudowny... ale wystarczyło powiedzieć, że masz ochotę na spotkanie. - nadal z tym błyskiem w oku wypowiedział właśnie te słowa i nieznacznie przybliżył się do niej, a dokładniej to twarzą do jej twarzy, ale nie że ją pocałował czy coś, po prostu przybliżył się gustownie i oparł dłoń obok jej głowy na przeciwległej ścianie. Wiadomo lepiej myśleć, że się w nim zauroczyła czy coś niż w to, że go zje, zadusi i tak dalej.

sobota, 6 kwietnia 2013

Bohaterowie


Do szkoły St. Bernard uczęszczały osoby różnego pochodzenia i stanu majątkowego. Moce nie wybierały. Przedstawione poniżej postacie należą do dwóch zupełnie innych grup i właściwie nigdy nie mieli się poznać.


Wendy Sarita Wingfield była córką szanowanego w Londynie arystokraty i biznesmena. Od zawsze miała wszystko, co powinna dostawać pierworodna córka od kochających rodziców. Prócz tego miała jeszcze więcej. Siostrę, tonę służby oraz pieniądze. Dużo pieniędzy. Wychowana w zbytku, nigdy nie odczuła jakiegokolwiek braku. Miała nawet najlepszego przyjaciela, który stawał się już czymś więcej – Aidena. Wszystko jednak zmieniło się, gdy poszła do szkoły. Jej ukochana mama, mająca korzenie w Meksyku, umarła na raka, co dziewczyna bardzo przeżyła. Wendy była do niej bardzo podobna i także nad nią zawisła groźba tej choroby (na szczęście dość odległa). Niemal w tym samym czasie straciła najlepszego przyjaciela oraz niedoszłego chłopaka i to z powodów, których wyjaśnić nie potrafiła. Na szczęście po długim czasie ich przyjaźń wróciła, chociaż miała wtedy gorsze problemy.
Należała do bractwa Lisów i była typową dziewczyną stamtąd. Pewna siebie i swoich możliwości, dążąca do wyznaczonego sobie celu po trupach, niezłomna i charakterna. Wybuchowa i potrafiąca kąsać. Mimo wszystko w środku była bardzo wrażliwa i delikatna.
Potrafiła manipulować ludzką pamięcią.


Alan Żółtkiewicz to syn Angielki i Polaka, których miłość była silniejsza niż zakazy rodziców. Jemu nie wiodło się aż tak dobrze jak dziewczynie, gdyż jego rodzice wyjechali do Polski i prowadzili dość skromne życie, korzystając z pomocy rodziców mężczyzny. Alan był jedynakiem i życie w skromności nauczyło go patrzeć na wszystko zdrowo i z rozsądkiem. Ciosem była dla małego chłopca nagła śmierć ojca, z którym miał bardzo dobry kontakt. Uczył się wtedy pomagać mamie i być dobrym synem. Kolejną przeciwnością była choroba jego mamy – gruźlica, którą jednak Alanowi udało się zatrzymać swoją mocą. To właśnie dzięki niemu ona żyje. Jego dziadkowie natomiast przekonali ją, że Alan marnuje się w Polsce i powinien zostać wysłany do szkoły w Anglii. Tak też się stało.
Alan, jako Jelonek, niewątpliwie odznaczał się na tle zdemoralizowanej angielskiej młodzieży. Dla niego nieważne były podziały, dla wszystkich miał dobre słowo i wyciągniętą rękę. Nigdy o nic nie prosił i sam dobrze sobie radził. Był materiałem na idealnego, szczerego przyjaciela.
Potrafił neutralizować ludzkie choroby.

Fabuła


Swego czasu istniała w Londynie pewna szkoła, lecz nie była ona normalna. Cóż było w niej jednak takiego niezwykłego? Wielki neorenesansowy budynek oraz otaczające go ogrody i labirynty, które sprawiały wrażenie tajemniczości? Wieczna mgła, która wciąż spowijała teren placówki, przez co nigdy nic nie można było zauważyć? A może niepokojące zdarzenia oraz nietuzinkowość uczących się tam młodych ludzi?
Zwykli śmiertelnicy nigdy nie mogli być pewni, co się kryje za bramą potężnej, sięgającej początku dziewiętnastego wieku szkoły St. Bernard. Do czasu, aż ich dziecko nie zaczęło przejawiać nadnaturalnych zdolności. To właśnie dzięki temu tak elitarna szkoła znajdowała dla nich miejsce. Byli oni bowiem wybrańcami, nierzadko niebezpiecznymi dla świata oraz ludzkości. Dla dobra swojego oraz otoczenia byli edukowani nie tylko pod kątem dobrego wykształcenia, ale także odpowiedniego funkcjonowania w normalnym świecie. Nie zawsze mogli bowiem wykorzystywać swoich mocy do zaspokajania potrzeb. Musieli nauczyć się obchodzić z nimi i współpracować z angielskim rządem, który tak właściwie przejmował nad nimi opiekę.
Zwykłe nastolatki ze zwykłymi problemami, lecz nie do końca zwykłym zapleczem. Nierzadko zagubione, przestraszone, ale także pewne siebie i potężne. Zupełnie odmienne, należące do różnych bractw – Pum, Lisów, Jeleni i Sokołów. Przedstawimy zaledwie fragment historii dwóch z nich.