Wendy miała ochotę krzyczeć, żeby się, kretyn, pospieszył, ale znów zdała sobie sprawę, że byłoby to niemile i bardzo niedelikatne. Och, jakże ona musiała się powstrzymywać, kontrolować, pracować nad sobą, żeby wszystko poszło po jej myśli. A i tak jeszcze nic nie było wiadomo. Znajomość - jeśli tak można to było nazwać - z Alanem była chyba dla niej przełomowa i wymagająca wiele wysiłku psychicznego. Gdyby tylko nie wiązało ją tu coś, co być może uratuje jej życie, już dawno by zwiała.
Wends uciekinierka.
Przywiązana była okowami strachu, mogąc jedynie obserwować poczynania Alana, który - NA SZCZĘŚCIE, bo miałby u niej przegrane - wytarł tłuste od frytek ręce, zanim złapał jej kartkę, cenny dokument, który jednocześnie chciała spalić, ale także schować, ukryć i zaglądać codziennie, czy jeszcze tam był. Słuchała, jak wolno wypowiadał strzępki informacji, dorabiając w myślach dalsze słowa, jednocześnie bojąc się, że dojdzie do najważniejszego i wypowie to NA GŁOS. Wierzyła, że nie krzyknie na całą salę, ściągając na nich uwagę objadającego się tłumu, w końcu był jelonkiem, który chyba - jak podejrzewała, ale w życiu i w biznesie niczego nie można być pewnym; tego nauczyła się od babki - nie mógłby zrobić jej na złość.
Ale gdy w końcu wypowiedział te słowa brutalnie, wyraźnie, nowotwór piersi, miała wrażenie, jakby ktoś bez ostrzeżenia wrzucił ją do lodowatej wody, kiedy jej ciało było maksymalnie rozgrzane. W każdym razie nic przyjemnego.
Nie mogła powstrzymać całej gamy uczuć, jaka odmalowała się na jej twarzy. Od lekkiego szoku, poprzez grymas bólu, skończywszy na minie rozpaczliwie smutnej. I akurat w tej chwili Alan musiał się jej przyglądać. Już nie miała pojęcia, o co mu mogło chodzić. Patrzył się na nią, jakby chciał wyczytać coś o niej lub o jej chorobie tylko poprzez samo wpatrywanie się. Jakby miał prześwietlający wzrok, mogący ujrzeć osobowość i uczucia innych. A to było niemożliwe, przynajmniej o tyle dobrze.
Nawet nie wiedziała, czy ma zamiar coś powiedzieć, chociaż nabrała powietrza w płuca i już powoli zaczynała otwierać buzię, kiedy wzrok chłopaka powędrował na coś, co znajdowało się dalej. Na dziecko, roześmianą dziewczynkę. I wtedy Wendy wyobraziła sobie siebie, w domu, z mamą, bezpieczną i nieświadomą przyszłości. Mającą przed sobą dużo smutków, ale i także chwile szczęścia.
Słowami Alana została wyrwana z rozmyślań, zamrugała więc kilkakrotnie oczami, odprowadzając spojrzeniem rodzica z dzieckiem. To wszystko spotęgowało jej smutek.
- Chciałabym wrócić do czasu, kiedy miałam tyle lat - stwierdziła z westchnieniem i zauważalnym smutkiem, opierając brodę na dłoni i wpatrując się w stolik.
Nadal była w takim stopniu egocentryczna, że aż głupia, nie zauważając aluzji Alana, nie chcąc ich nawet roztrząsać, widząc tylko jedno skojarzenie, jedną symbolikę.
Obawiam się, że uświadomienie jej musi przebiec bardziej dosadnie.
Według teorii Alanowej człowiek uczy się siebie każdego dnia. Też i on sam się siebie uczył. Codziennie robił coś co w życiu nie przyszło by mu na myśl. Też i codziennie trzeba nad sobą pracować by być bardziej idealnym niż poprzedniego dnia. Choć nikt i nigdy nie będzie idealnym, ale zawsze trzeba było do tego dążyć. Zawsze to jakiś sensowny cel w życiu, a nie tylko nauka, nauka. Czuł podświadomie jakoś, że jeszcze nikt jej nie wypowiedział tego na głos, oprócz lekarza oczywiście, nawet ona sama nie wypowiedziała sobie na głos jaka to choroba na nią trafiła. A jednak mimo wszystko sądził, że tak trzeba po prostu trzeba sobie na głos to wszystko powiedzieć. Zresztą on sam miał też swój osobisty powód dlaczego to akurat na głos musiał przeczytać, by bardziej się w jej osobowość wczuć i tylko tyle. Cóż za dziwne filozofie wyznawał ten nasz Alanek, ale trudno każdy ma swoje dziwne zachcianki i tego trzeba było się trzymać. Zachowywał się najbardziej normalnie jak tylko potrafił się zachowywać. Tak jakby na prawdę nie było to nic znaczącego dla niego albo i dla niej też. Po prostu przeglądał jakieś tam kartki i tylko tyle. Tym samym gdy ona już zdążyła się rozczulić także nad tą małą dziewczynką zwinął sobie kolejną frytkę, którą pochłonął. Ale tym razem wracając dłonią znów do kartek już jej nie wycierał, bo przecież to tylko jedna była, nie zdążył się ubrudzić. No i też nie pobrudził, żeby nie było. Nie wiedział, co by mógł teraz powiedzieć? Ale mimo wszystko musiał coś powiedzieć, nie mógł tego tak zostawić ot tak i wyjść z tego pomieszczenia, tak jak to ona zrobiła wcześniej, przy pierwszym spotkaniu.
-Posłuchaj... - spróbował jakoś zacząć kolejną rozmowę znów wracając do jej twarzy z tym swoim przenikliwym wzrokiem, tak jakby dosłownie przenikał ją całą, tak jakby to wzrok był jego najlepszym atutem, a nie dotyk, przez który zatrzymywał chorobę. Oczywiście zaprzestał temat o tej małej dziewczynce tak szybko tak samo jak i z dziwną szybkością go zaczął tak i go zakończył, to nie było mimo wszystko istotne. Tak czasem i Alan miał zaczynał jakiś durny temat, a później go nie kończył i tylko tyle.
-z tego wszystkiego wynika, że masz czas... bym mógł.. - po raz kolejny zaczął zdanie, nie kończąc go właściwie. Sam nie wiedział do czego teraz dążył z tymi zdaniami, ale prawdą było, że kartki znów leżały samotnie na stoliku, ot tak jakby tylko czekały aż je wiatr zwinie, ale już ona się o to nie martwi Alan miał dość szybki refleks, więc w porę złapie kartki nie ułatwiając im polecenie do jakiś nie powołanych rąk. Mimo wszystko wiedział, ze to delikatna sprawa i na pewno nie chce o tym mówić całemu światu.
-Oprócz kiepskiego stanu psychicznego czujesz się.. dobrze? -zapytał w końcu. Jego wyrazy były tak wyważone, przemyślane i tym samym wypowiadane tak powoli, że aż tępo ślimacze tu u niego nastało. Wydawało mu się, że siedzą już tu wieczność, dosłownie wieczność. A co dopiero Wendy? Ta to pewnie już czuje, że umarła, że nie zdążył nawet przemyśleć dobrze tej całej sprawy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz