środa, 24 kwietnia 2013

Rozdział VIII (Wendy i Alan)

Dzieciństwo, beztroska, idealne życie i szczęście. Coś, co już nie wróci, ale właśnie za tym Wends tęskniła. Nie mogła wybaczyć czasowi, że płynął tak szybko. Była zła, że życie pozwoliło jej dorosnąć, nie zatrzymując jej w czasie, takie kochanej, rozpieszczanej i wesołej. Roniącej łezkę tylko wtedy, gdy upadnie, zbiegając ze wzgórza. Rozgoryczenie nieubłaganiem tkwiło w niej właśnie w tej chwili, zmuszając do łzy, która potoczyła się po jej policzku, skapując na macowy stolik.
Może powinna znaleźć osobę cofającą czas? Och, pewnie, idealnie.
Po chwili ocknęła się z dziwnej apatii, mrugając gwałtownie oczami i zdając sobie sprawę, że Alan nadal tam siedział, wpatrując się w nią uważnie. Przejechała palcem po policzku, żeby wytrzeć mokry ślad, ścieżkę jej rozpaczy, tak małą, ale odzwierciedlającą chociaż trochę jej wnętrze.
Chciała konkretów. Nie chciała już czekać, zwłaszcza że Alan słowa wypowiadał bardzo wolno, jakby nad każdym długo myślał, jakby się wahał. Wiedziała zresztą doskonale, że w takiej sytuacji chyba nie potrafiłaby mówić szybko, być konkretna i chętna do działania. Pomyślała tak dopiero po wyłączeniu się, nabrała jakiegoś spokoju wewnętrznego, który pozwalał jej myśleć czysto i odpowiadać bez zbytniego drżenia w głosie. Jeśli tylko rosnąca gula w gardle jej na to pozwoli, a tutaj już mogły być problemy.
Słysząc jego słowa, serce zabiło jej mocniej. Może... jeśli to powiedział, jeszcze nic nie było stracone. Może i tylko mówił hipotetycznie, ale w niej już zrodziła się nadzieja. I pokrzepiło ją to, że miała jeszcze czas. Oczywiście, dziwne, gdyby nie miała. Ale... Ile?
- Hm... czasem mnie boli - stwierdziła cicho, spuszczając wzrok, jakby wstydziła się bólu. Jakby się wstydziła, że ona może czuć coś tak przyziemnego.
Wydawało jej się, że nic w jej organizmie nie było już takie, jak powinno. Wyobrażała sobie, że te wszystkie komórki rozprzestrzeniły się, tworząc przerzut... Tylko jeszcze o nim nie wiedziała. Z jednej strony gonił ją czas, z drugiej wcale nie chciała iść do lekarza. To było przerażające. Może zdoła umrzeć spokojnie w swoim łóżku, wśród najbliższych? Bez tego upokarzającego procesu, którego unikała? Oby tylko Alan zdołał zatrzymać jej chorobę. Zneutralizować, dać trochę więcej czasu. Dać całe życie. Dać wieczność.
- A... wiesz ile mam czasu? - spytała z nadzieją. Z jednej strony chciała wiedzieć, z drugiej jednak nadal uciekała i miała ochotę zatkać sobie uszy, żeby tylko tego nie słyszeć. Chcąc żyć wiecznie.

Znaleźć osobę cofającą czas? Tak to by do niej pasowało jak nic. Wysługując się osobami po kolei pozbywając się z nich jakiejkolwiek energii, dokładnie tak to by było to. Księżniczka wykorzystująca wszystkich po kolei tylko dla swojej pieprzonej zachcianki dokładnie to by była cała Wendy! Już nawet Alan o tym wiedział, ale jednak na prawdę czuł, że musi jej pomóc, tak jakby po tym wszystkim jak kiedyś spotka Wendy i zobaczy w niej całkiem inną osobę? Tak, miał te swoje złudne nadzieje co do niej, że jednak coś w życiu mu się uda, cokolwiek, ale jednak.
Wiedział, że chciała konkretnej od niego wiadomości, informacji o jej stanu zdrowia o wszystkim, a przede wszystkim o tym czy jej pomoże czy nie? Bo w sumie i tego jeszcze nie wiedziała, on sam nie był co do tego do końca pewny. Niby na prawdę chciał jej pomóc, a z drugiej strony chciał od niej uciekać gdzie pieprz rośnie i nigdy więcej nie zobaczyć. Dla niego samego to wszystko było zbyt trudne, a co dopiero dla niej.
Zmarszczył czoło gdy usłyszał od niej te słowa, że czasami ją boli. To nie znaczyło zbyt dobrego. Ból nigdy nie znaczył zbyt dobrego i co niby miał jej to zatrzymać gdzie ją pobolewało? A co jeśli trafi na moment, że ją będzie to boleć i przez jego moc cały czas będzie to odczuwała? Przecież on sam aż tak dobrze nie znał swojej mocy. Nie wie jakie konsekwencje jego mogą się jej przydarzyć gdy tylko trafi na zły moment w jej organizmie. Ale jednak oprócz tego typowego zmarszczenia czoła nie powiedział jej nic. Nie mówił jej o swoich wątpliwościach, nie chciał jej wystraszyć jeszcze bardziej niż to już była wystraszona. Nie mógł jej jeszcze bardziej pogorszyć stanu psychicznego, bo to mogłoby i na niego źle wpłynąć, a raczej na jego moc. Musiała być spokojna, bez zbędnych myśli o tej chorobie, nic. Inaczej może to po prostu nie wyjść tak jak powinno.
Zignorował jej pytanie. Nie teraz i nie mu było to określać. Wiadomo on wiedział ile czasu jej pozostało zawsze te parę cyferek w jego głowie ukazywało realny czas życia "pacjenta" zawsze tak miał nawet po przeczytaniu historii choroby. Tak bardzo tego nie lubił! Po prostu nie lubił tego uczucia wiedząc wszystko o danej chorobie, a to tylko poprzez przeczytanie paru zdań i widok osoby chorej. Może i dlatego też nawet nie chce zostać lekarzem, co z jego mocą byłoby wręcz idealne, ale jednak byłoby to dla niego zbyt męczące i tylko tyle.
-To zostaje u mnie. - zwrócił się do niej trzymając już wszystkie te papierzyska ściśle w dłoni i znów spojrzał na nią i czyżby się trochę rozczulił? Widział, że była bliska płaczu, widział to doskonale nawet jeśli próbowała to ukryć za każdym razem gdy na nią patrzył. I wtedy znów sobie przypomniał jej pytanie o to ile jej czasu zostało. Zacisnął zęby, by tylko nie puścić pary z ust, nie może jej na to pytanie odpowiedzieć po prostu nie może. Czasu miała dość sporo na prawdę, ale jednak tak go przydusił go ten termin, że nie potrafił tego jej powiedzieć. Nie potrafił i koniec.
-Jeśli chcesz bym Ci pomógł to... musisz się zdecydować na leczenie. - powiedział w końcu już szykując się do wyjścia. Już siedział do niej bokiem gotowy do wstania i szybkiego odejścia od tego stolika. Ale jednak zadecydował jej to powiedzieć, musiał jej to powiedzieć. Nie mógł jej dać jakichkolwiek nadziei, że pomoże jej przeżyć tak wieczność. Bez leczenia się nie obejdzie nigdy. I niech sobie to lepiej uświadomi prędzej czy później. Ale jednak był już coraz bardziej skory do jej pomocy, bo wiedział, że po tych cyferkach w jego głowie, wiedział jedno, że jeśli jej nie pomoże to chemioterapia może być bardzo tragiczna w skutkach. Chyba, że poszłaby na nią już dziś, teraz, wtedy byłoby lepiej, ale wiedział, że nie zrobi tego. Dlatego dał jej ten jeden, jedyny warunek. Ale z drugiej strony nie chciał jej dawać do zrozumienia, że wtedy na pewno jej pomoże, bo przecież nie wiedział jeszcze co ma z tym fantem zrobić.
-Jeśli nawet nie myślisz o leczeniu daj mi spokój. - dopowiedział jeszcze tymi słowami. Które powinny jej już wszystko określić jasno, że bez jej zgody na leczenie nie ruszy nawet palcem, a papiery o jej chorobie po prostu spali i tyle z tego będzie, nie zrobi nic kompletnie nic, nawet się nie będzie nad tym zastanawiał. Tym samym wstał z swojego miejsca i jeszcze podszedł do niej. Już on wiedział po co dokładnie, bo musiał zdobyć od niej jakiś kontakt skóry, by móc przygotować organizm do użycia mocy, inaczej to też nie podziałało by to wszystko i poszło by tylko na marne. Musiał zdobyć jakąś więź między nim a nią.
-Musimy się obydwoje nad tym zastanowić. - szepnął jej do ucha to zdanie i tym samym pocałował ją w policzek zdobywając kontakt jej skóry ze swoją skórą, co było na prawdę konieczne do jego przygotowań. Po tym wszystkim odsunął się od niej, wyprostował swoje ciało i uśmiechnął się do niej krótko, przyjaźnie, a po chwili odwrócił się na pięcie i odszedł zostawiając ją samą z resztą jego frytek.

Po tych słowach chłopak wyszedł z tego pomieszczenia. Wendy jeszcze tylko śledziła wzrokiem jego postać, aż do momentu gdy zniknął jej z pola widzenia. Obserwowała później chwilę frytki pozostawione przez Alana tak jakby zastanawiając się czy on tu na prawdę był? Ale był, na pewno był właśnie te frytki dowodziły temu, że tu był. Przecież taka dziewczyna jak Wendy nie zamówiłaby frytek, a o siedzeniu tu nawet nie było mowy. Wendy jednak z wiadomych przyczyn nie miała ochoty siedzieć tu dłużej. Także i po jakieś chwili nadal zamyślona po prostu wyszła i pozostawiła pusty stolik jedynie z frytkami. Tak jakby tu nigdy nic nie było. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz