piątek, 12 kwietnia 2013
Rozdział III (Wendy i Alan)
Mocno chciała, aby solennie obiecał jej, że co w tych murach będzie wypowiedziane, tutaj już zostanie. Niemalże była pewna, że Alan tak zrobi, spoglądając na jego uczciwą, niewinną twarz w tym półmroku pachnącym kurzem. Nie chciała, żeby wszystko obróciło się przeciwko niej. Strachem przejmowała ją myśl o tym, że wszyscy by się dowiedzieli. Nie zaznałaby wtedy spokoju. Niektórzy pewnie śmialiby się z niej, korzącej się przed Polakiem - w jej mniemaniu jednak była to wyrafinowana gra niemająca nic wspólnego z błagalnymi prośbami; na razie, chyba że tylko taka taktyka jej pozostanie - może niektórzy bardzo by jej współczuli, inni chcieliby pomóc przez to przejść. Każdy właściwie mógł zachować się inaczej. Sporo osób zachowałoby obojętność - to na pewno, nie jest przecież pępkiem wszechświata, wbrew temu co sobie czasem myślała - ale nie zniosłaby myśli, że wszyscy wiedzą. To byłoby jak obdarcie ją z szat, ukazanie bezbronną i słabą. Tego chciała uniknąć, chociaż wiedziała, że mówiąc to nieznajomemu człowiekowi, naraża się. Naraża swoją reputację, nieskazitelną opinię...
Wierzyła w niego. Chciała wierzyć, co jej więcej pozostało? Nie doczekawszy się słów obietnicy, poczuła, że serce bije jej w przyspieszonym tempie. Nie chciała go spłoszyć, więc nie nalegała na to jedno łaskawe słowo, które na pewno by ją uspokoiło; nawet jeśli było to tylko słowo. Albo aż. Dla osób mających sumienie było ono jak ciężki kamień, którego nie potrafili zlekceważyć. Miało w sobie niewyobrażalnie dużą moc; taką, jaką Wendy samą swoją osobą chciałaby mieć.
W każdym razie wciągnęła powietrze, nie okazując emocji, chociaż wszystko kołatało jej się wewnątrz i kręciło jej się w głowie na myśl, że zaraz ma przejść do rzeczy. Że Alan jej słucha. Nigdy nie było dla niej problemem, aby być w centrum uwagi. Zawsze jednak była pewna siebie, czarowała urokiem i poczuciem humoru, a teraz miała się uzewnętrznić. Ukazać najmroczniejszą i najsłabszą część siebie. Której nie chciała. Której chciała się pozbyć za wszelką cenę. Nawet jeśli miałaby biegać za tym piegowatym chłopakiem, który patrzył na nią wyczekująco.
- Wierzę, że dochowasz tajemnicy - ucięła ostatecznie ten temat, tym samym kierunkując jego myśli w stronę zobowiązania. Był uczciwy, prawda? Czy z jego oczu to wyzierało? Nie potrafiła odczytywać ludzi, nie miała pojęcia jak sprawić, żeby ukazali jej chociaż trochę tego, co mają w sobie. Zresztą pewnie i tak by tego nie zauważyła. Ponownym strachem przejęło ją to, że nic nie wie o tym człowieku. Mógł być kimkolwiek. Mógł być zupełnie inny, niż się spodziewała.
- Otóż chodzi o twoją moc - zaczęła bardzo ostrożnie, nie okazując tego, jak bardzo się wahała, czy powinna. Nie w jej stylu jednak były ucieczki w ostatniej chwili. Weź się w garść, Wingfield! Postaw wszystko na jedną kartę! - Sława o niej i o tobie rozchodzi się po całym St. Bernard - och, jakże była pochlebcza! Chyba naczytała się za dużo wiktoriańskich romansów - a ja nie wątpię w jej skuteczność. Co prawda nie wiem jak działa, nie wiem, jak ona wpływa na ciebie, ale chciałabym ci coś zaproponować. Coś w rodzaju układu. - Tak, dalej, dalej! Dobrze ci idzie. Nie korz się, nie proś, po prostu zaproponuj układ. Jak biznesmeni. Tak, jak robi to twój ojciec. - Jeśli potrafisz leczyć nowotwory, chciałabym, abyś mnie wyleczył. - Tak, bez żadnego zająknięcia! Słowo nowotwór trudno przeszło jej przez gardło, ale na szczęście miała to za sobą. I tak nie potrafiła wypowiedzieć prosto tej prawdy, która męczyła ja od dwóch miesięcy. Wtedy stałaby się jeszcze bardziej realna i brutalna. - Oczywiście nie za darmo - dodała pospiesznie, nie chcąc dopuścić do tego, żeby się wahał. Och, jak się modliła, żeby połknął haczyk!
Widział doskonale jej stan emocjonalny, a raczej czuł go podświadomie, że coś jest nie tak to na prawdę coś poważnego, tylko niby co? Co mogłoby aż tak bardzo skłonić ją do rozmowy właśnie z nim, jak mógłby pomóc jej jakiś tam facet, którego nawet nie znała? Pierwsza myśl jaką go ogarnęła była jakaś choroba i że dowiedziała się o niej i oczywiście sobie pomyślała, że ją uratuje jak jakiś zbawca, czy też Bóg! No nie no pięknie, jeszcze nie zdążył wywiesić tabliczki, że wysłucha każdego, ale jakoś tak nie pomyślał o tabliczce nie jestem Bogiem, ale dobra już trudno, może tak na prawdę nie o to jej chodzi. Musi ją wysłuchać i tyle. Więc i wlepiał w nią wzrok, co mogło ją jeszcze bardziej trochę zdenerwować ale trudno, jak tak bardzo chce coś mu powiedzieć to i tak czy siak kiedyś to zrobi, więc nie przejmował się tym, że ją jeszcze bardziej stresuje samym wzrokiem, trudno. Oby tylko mu tu nie zemdlała, a wtedy będzie wszystko dobrze. Powie mu o co chodzi on zrezygnuje i tyle i odejdzie w zapomnienie i tyle z tego będzie miała, ale najpierw musiał ja wysłuchać i tylko tyle mogło mu teraz pomóc. Gdy usłyszał słowa, że ona po prostu wierzy, że dochowa tajemnicy tylko uśmiechnął się delikatnie tak jakby chciał jej dodać tym samym trochę otuchy, bo czasem rzeczywiście ją tak zestresuje, że ucieknie, zemdleje albo co gorsze dostanie jakiś zawał serca czy coś! Przecież nawet młodzi ludzie mogą mieć zawał, wiele razy słyszał o takich przypadkach nawet wśród swoich znajomych, ale z nim nic jej się nie stanie, bo pewnie pod wpływem emocji wykorzysta swoją moc. Ale dobrze już stop rozmyślań czas słuchać! I teraz dotarły do niego słowa, że chodzi o jego moc.. no na litość boską jednak o to jej chodziło o to co w sumie wolałby uniknąć, bo jak zawsze nie lubił mimo wszystko komuś odmawiać zwłaszcza choremu, pewnie ciężko, bo kataru tu u niej nie widział. Zresztą już pewnie chodzą pogłoski, że kataru nie leczy i koniec kropka. Zresztą on w ogóle nie leczył chorób chyba coś im się w tych plotkach poprzewracało. Bo z tego co usłyszał i Wendy sądziła, że leczy całkowicie choroby a przecież on tego nie robił i nigdy w życiu nawet nie zamierzał się tego uczyć, bo może gdyby trochę popracował nad sobą to i by likwidował choroby raz na zawsze, ale na razie nie.. nie zamierzał bawić się w Boga.
-Nie potrafię LECZYĆ. - powiedział w końcu dość dobitnie podkreślając słowo leczyć, bo zawsze tak ludzie myślą sobie, że on leczy, co było całkowitym błędem, a nie chciał jednak, żeby takie pogłoski dalej się toczyły przez świat.
- Jedynie co to neutralizuje objawy, rozwój choroby nic więcej. - dopowiedział po chwili bacznie obserwując dziewczynę. Tak, żeby jak już roznosi plotki to niech roznosi te prawdziwe a nie wyssane z palca, dosłownie! Bo on nie wiedział skąd w tych ludziach przychodzi myśl, że on całkowicie leczy. Obserwował ją z góry na dół gdy ona dalej mówiła.. o czym? O zapłacie?! No tak świetnie! Jeszcze teraz doszły do niego plotki, że płaci za takie rzeczy no po prostu świetnie!
- Kurwa! Nie jestem jakąś pieprzoną dziwką, by ludzie mi płacili za to. - i teraz w tej chwili nieco wybuchnął już nie potrafił stać przed nią spokojnie. Wyprostował się jakby przygotowując się do jakiegoś ataku, ale wiadomo nie pobije jej za głupie plotki taki nie był. Nie było to w jego naturze. Ale przekleństwo musiało być, które oczywiście było wypowiedziane po polsku,jak zawsze. Zawsze tak robił, co może i reszta nie będzie wiedziała, że tak często czasem przeklina, wiadomo niektórzy mogą znać polskie przekleństwa, ale nie każdy, więc chociaż niektórzy myślą, że sobie nie przeklina nigdy i tyle. Może i nie robi tego dla pieniędzy, ale też nie robił to chętnie na obcych ludziach, bo tak jak on sobie myślał, nie był Bogiem by sobie leczyć, a raczej pomagać lekarzom, by mogli tych ludzi spokojnie wyleczyć poczekać na jakieś lekarstwo poczekać na czas godnego wyleczenia się. Bardzo by był uradowany gdyby Wendy też nie zrozumiała go teraz źle, bo przecież po tych słowach może sobie pomyśleć, ach . zrobi to za darmo ale fajnie, a przecież tak nie było. No cóż najwyżej znów ją wyprowadzi z błędu.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz