wtorek, 9 lipca 2013

Rozdział XIX (Wendy i Dick)

Zjazd absolwentów. Dawno opuszczone miejsca, dawno niewidziani przyjaciele i wszechobecne wspomnienia, które wprawiały w nostalgiczny nastrój. Wendy, już dojrzała dwudziestodziewięciolatka, nadal nie mogła uwierzyć w to, że była w Londynie, tym ukochanym i znienawidzonym jednocześnie - otwierającym ramiona i nieprzyjaznym. Ten niegdyś piękny krajobraz zanieczyszczony był nienawiścią ludzi, która stoczyła nadnaturalnych do niewygodnych pozycji, z których teraz musieli sobie radzić, przede wszystkim trzymając w tajemnicy całe to spotkanie i odwiedziny w St. Bernard, gdzie przewodnikiem po tajemnych korytarzach wspomnień miał być stary Salinger, nauczyciel bez mocy. Wszyscy zgadzali się bezgłośnie, że warto było przeżyć niepokój dla tej magicznej atmosfery, którą Wingfield niemal wyczuwała swoim arystokratycznym nosem.
Doskonale znała umiejscowienie hotelu, w którym się zatrzymali i w którym odbywała się lwia część całego spotkania. Całe miasto znała zresztą jak własną kieszeń. Nigdy jednak nie była wewnątrz tego miejsca i czuła pewien powiew nowości, który już całkiem wprawiał ją w zmieszanie. Tak daleko od swojego miejsca zamieszkania, od Sacramento, a jednocześnie tak blisko od prawdziwego domu, domu z przeszłości, domu wspomnień, do którego nie zdążyła jeszcze dotrzeć, ale wiedziała, że będzie to trudna wizyta. Mimo wszystko.
Tak bardzo cieszyła się, że widziała wszystkie znane jej niegdyś twarze; większość więzów pozacierała się, nie będąc wystarczająco mocnymi do przetrwania rozłąki. Jednak niezależnie od tego, jakie stosunki łączyły ją kiedyś z każdym, cieszyła się na ich widok. Była innym człowiekiem niż kiedyś. Udało jej się pokonać chorobę, która wcale nie zniszczyła jej, a nauczyła cieszyć się z życia i zauważać jego wartości. Poza tym kochała i była kochana. Już nie tak egoistycznie, tak niedojrzale, nieszczęśliwie. Była naprawdę spełniona w związku z Chloe, swoją żoną - Boże, jak to nadal cudownie brzmiało - i kiedy opiekowała się małym aniołkiem Aaronem, chłopczykiem z adopcji. Kiedyś nie podejrzewałaby siebie o takie życie, ale teraz naprawdę jej się to podobało. W końcu otrzymała upragnioną stagnację po pasmach nieszczęść. I wszystko się zmieniło.
Wszystko, prócz jednego. Nie zmienił się jej dobry smak w dobieraniu ubrań. Czuła się doskonale w swojej   opalonej skórze, kiedy wchodziła do sali z wielkim przyozdobionym stołem, przy którym niebawem wszyscy mieli zasiąść. Na razie rozmawiali między sobą, witali się i niemal czuć było rodzinną atmosferę. Kiedyś nikomu nie przyszłoby to do głowy. Tak naprawdę to lata prześladowań przybliżyły do siebie tak zróżnicowany st. bernardowski światek. I Wendy poczuła wzruszenie, które odganiała intensywnym mruganiem, uśmiechając się jednocześnie do swojej drugiej połówki, która pospieszyła przywitać się z kimś. Ona także uśmiechnęła się do przyjaciela i ruszyła w jego stronę.


Dick tak jak było wspomniane wcześniej także był tym człowiekiem z talentem tak jak wszyscy inni z jego szkoły. Bo trzeba było wiedzieć, że on także tu niegdyś chodził. Też uczęszczał na lekcje, zbierał dobre oceny, ale także i te gorsze. Bawił się razem ze wszystkimi na imprezach organizowanych nawet i często z błahego powodu takie jak zaliczenie semestru albo i imieniny Ani (ani moje ani twoje). Zawsze dobrze wspominał czasy swojej młodości. Jednak ona przeminęła z wiatrem. Teraz był dorosłym człowiekiem. Miał już swoje racje, przemyślenia, swój charakter, który zmienił się drastycznie od czasów szkolnych. Kiedyś był zapatrzonym człowiekiem w teraźniejszą władzę. Zresztą w końcu nawet teraz jest częścią niej. Przyłączył się do władzy te parę lat temu i tak pozostał w niej aż do dziś. Ale już nie długo planował ucieczkę z tego beznadziejnego państwa, które tylko potrafiło zabijać uczciwych ludzi z błahego powodu, bo posiadały one moce, które nie były mile tu widziane. On sam taką posiadał, ale jednak on był potrzebny władzom. Owszem jego moc była tajemnicza, nikt tak na prawdę do końca nie wiedział o co w niej chodzi, na czym polega. Ale jednak wszyscy wiedzieli, że ją ma i nieraz patrzeli na niego zwykli ludzie podejrzanym wzrokiem. Bo tak zwykli ludzie bali się takich ludzi jak on. A dlaczego teraz planuje ucieczkę z tego miejsca? Zrozumiał, że całe swoje dotychczasowe życie źle kierował. Ta sytuacja z Alanem dała mu wiele do myślenia, wiedział, że nie zasłużył na takie traktowanie. Tak jakby obudził się w nim drugi człowiek, drugi Dick. Już nie był tym, który w czasach szkolnych potrafił na każdym kroku spowodować bijatykę, w której prawie zawsze wygrywał. Był królem i władcą wszystkich bijatyk spowodowanych w tym miejscu. A dziś? Dziś planował wszystko naprawić. Tylko czy się da? Przyjechał na ten zjazd tylko z jednego powodu, miał nadzieję, że Wendy tu się pojawi. Ta Wendy z listu, którego zabrał Alanowi podczas ostatniego ich spotkania i jedynego. Czuł podświadomie, że i ona tu się zjawi, że nawet ta Wendy posiada talent, który teraz musi ukrywać. Wierzył, że ją tu spotka nawet jeśli z czasów szkolnych jej nie pamięta. Bo przecież nikt nie był w stanie pamiętać wszystkich z tej szkoły, prawda? W końcu było tu sporo uczniów za czasów świetności szkoły. Nie mógł opuścić tego kraju bez spotkania się z nią i dania jej tego listu. Miał wrażenie, że ta jedna kartka była ważna, choć nawet nie było tego po niej widać.
I nie pomylił się już wchodząc na salę, gdzie miała odbyć się uczta powitalna. Usłyszał imię Wendy, nie wiedział dokładnie skąd to imię do niego doszło, ale niemal natychmiast odwrócił się za siebie, bo wydawało mu się, że z tej strony usłyszał to imię. Zauważył tam grupkę osób stojących nieopodal jego. Postanowił do nich podejść. Nie obchodziło go to, że stała tam w towarzystwie więcej osób. Nie był już tym nastolatkiem, chłopakiem, który bał się podejść do dziewczyn, które stały w grupie. Był w końcu dorosłym mężczyzną, który wiedział po co tu przyjechał. Ale jednak bał się, że jej tu nie spotka, że imię które przed chwilą usłyszał było tylko wytworem jego wyobraźni. Nie wiedział nawet jak owa dziewczyna wyglądała, co się z nią stało i czy w ogóle mogłaby tu się znajdować? Nie wiedział o niej nic więcej oprócz tego, że ma coś wspólnego z Alanem i że ma na imię Wendy. Nic więcej, żadnych szczegółów.
-Wendy? - zapytał, gdy tylko podszedł do tej grupki osób, od której wydawało mu się, że usłyszał to imię. Nie wiedział dokładnie na którą z dziewczyn spojrzał, więc wybrał pierwszą z brzegu dziewczynę, brunetkę. Nawet zapomniał w tej sytuacji o dobrym wychowaniu. Zapomniał, że z grzeczności wypada przeprosić, że im przeszkodził, ale teraz zapomniał o tym po prostu zapomniał, a przecież był wychowanym mężczyzną, aż dziwne, że był jeszcze samotnym mężczyzną. Nigdy nie myślał o żonie, dzieciach, dopiero teraz gdy się zdecydował wyjechać z tego kraju myślał o tym, co to by było gdyby miał żonę, dzieci? Czy byłby dobrym ojcem i mężem? Niegdyś nie kontrolował swojej agresji, robił to co mu tylko przyszło do głowy. Miewał napady agresji jeszcze parę lat temu to dlatego władza uznała, że był idealnym kandydatem, by im pomagać. Pewnie dlatego każda kobieta, która się w jego życiu pojawiła uciekała z daleka od niego gdy tylko widziała te jego napady złości. Sam wiedział, że wtedy nie był dobrym kandydatem na męża, a o roli ojca już nawet wolał nie myśleć. Ale teraz był inny, chciał zatrzeć swoje dawne złe wrażenie. Tylko nie wiedział czy potrafił to zrobić. Nawet widział jakie zostawił wrażenie dziś, na zjeździe. Każdy odwracał wzrok gdy tylko on się pojawił. A jego armia, którą stworzył będąc tu uczniem już dawno się rozpadła. Nawet oni odwracali się do niego plecami.  Stracił przyjaciół przez swoje dawne zachowanie. Teraz nie miał nikogo. Bał się, że Wendy przez te wszystkie historie szkolne z nim związane nawet nie będzie chciała porozmawiać. Jednak mimo wszystko czekał na odpowiedź dziewczyn miał nadzieję, że za chwilę odezwie się Wendy, że ona tu była i będzie mógł jej przekazać tę kartkę od Alana.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz