Ostatnie spotkanie, można by rzec, było jeszcze dziwniejsze i z jeszcze większymi niedomówieniami niż poprzednie. Tym samym potrafiło dać do myślenia Alanowi, a także samej zainteresowanej, czyli Wendy. Trudno opisać, jak coraz to bardziej odmiennymi w swej rozciągłości emocjami byli targani. Wendy była przerażona warunkiem Jelonka i zarazem postawiona pod ścianą. To była chwila, w której musiała zmierzyć się w końcu ze swoim największym lękiem. Jednak mimo wszystko po paru kolejnych milczących dniach zdobyła się na jeden sms w kierunku Alana, a dokładniej brzmiący tak:
Zgadzam się na twój warunek.
kiedy, gdzie?
Alan nie wiedział co zrobić. Ten sms brzmiał tak, jakby Wendy była pewna, że jej pomoże i koniec kropka; a on? A on sam nie wiedział, co robić. Ale mimo wszystko jakoś przykuła go ta historia Wendy. Naprawdę wierzył jej, że pójdzie się leczyć i z wielkim spokojem wziął z biurka telefon, który przed chwilą po odczytaniu tam rzucił i napisał jednym tchem odpowiedź:
W opuszczonym pokoju u Jeleni.
Wtorek o trzeciej w nocy.
Wcześniej nie mam czasu.
Długo wahał się nad wysłaniem tego smsa. Wydawał mu się taki bez uczuć, bez jakiegokolwiek zawahania się. A jednak był niemal w rozsypce bo nie wiedział kompletnie, co robić. Nikt nie lubił tych wątpliwości, które teraz, miał wrażenie, wypełniały calutki jego pokój. Nie doczekał się już kolejnej odpowiedzi od Wendy.
Pokój ten niegdyś, jeszcze za czasów lamp naftowych i listów pisanych piórem, zamieszkiwany był przez pewnego ucznia, który właśnie tutaj się powiesił. Od tamtego czasu chodzą pogłoski, że straszy w nim jego duch. Nikt nie wie czy to prawda, ale pokój stał się opuszczony. Nikt tu nie wchodził, nikt nie zamierzał tu mieszkać.
Miejsce to jednak ciągle jest otwarte, czekając na śmiałków, którzy nie boją się zakłócić jego spokoju, są za głupi albo za mądrzy, żeby wierzyć w takie bajki, które rozpowiada woźny i kucharki.
Wendy nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć.Pokój ten niegdyś, jeszcze za czasów lamp naftowych i listów pisanych piórem, zamieszkiwany był przez pewnego ucznia, który właśnie tutaj się powiesił. Od tamtego czasu chodzą pogłoski, że straszy w nim jego duch. Nikt nie wie czy to prawda, ale pokój stał się opuszczony. Nikt tu nie wchodził, nikt nie zamierzał tu mieszkać.
Miejsce to jednak ciągle jest otwarte, czekając na śmiałków, którzy nie boją się zakłócić jego spokoju, są za głupi albo za mądrzy, żeby wierzyć w takie bajki, które rozpowiada woźny i kucharki.
Wyjście Alana z... restauracji (tak to można nazwać? jakkolwiek?) było dla niej bardzo zaskakujące, gdyż oczekiwała rozmowy choć trochę dłuższej i wyjaśniające jej wątpliwości. Bardzo dziwnym i przerażającym było jego milczenie w tej najważniejszej kwestii, w końcu na tą odpowiedź czekała najbardziej. Ile? Nadal nie wiedziała i to napawało ją strachem. Czy on wiedział? Na pewno wiedział, skoro nic nie powiedział. Miała chociaż nadzieję, że chłopak rozgada się o sposobie leczenia, o wszystkich procedurach, ale skoro nic nie mówił, widocznie takich nie było. Ewentualnie sama się przekona.
Dziękowała w duchu chłopakowi, że wybrał tę porę, aby się spotkać. Lepiej było zachować wszystko w tajemnicy. Odkąd położyła się do łóżka, dosyć wcześniej, bo o dwudziestej pierwszej, chcąc być wypoczęta i świadoma, kiedy to się będzie działo, nie mogła zasnąć. Myślała tylko o tym, co miało się zdarzyć. Biła się z myślami. Kilka razy zmieniała zdanie, ale w końcu wybiła trzecia.
Pod osłoną nocy przemknęła z lisiego akademika do jeleni, gdzie musiała skierować swoje kroki do opuszczonego pokoju, o którym słyszała bardzo wiele historii. Nigdy temu nie dowierzała, śmiejąc się ze wszystkich rozmawiających o tym z przejęciem. Weszła tu jednak z nadzieją, że żaden jeleni element nie postanowi zrobić tutaj imprezy albo uskuteczniać tworzenia w nieustającym natchnieniu. Drzwi zaskrzypiały, gdy wolno nacisnęła klamkę, ostrożna i wycofana, powoli ruszając naprzód. Nie chciała, żeby ktoś ją usłyszał. Gdy omiotła ponure, pachnące kurzem, chłodne pomieszczenie wzrokiem, nie opuszczając żadnego kąta, z ulgą stwierdziła, że nikogo nie było. Miała szczęście. Nie było jednak także chłopaka, a ona nie lubiła czekać, jednak to było coś innego. Coś, na co warto było czekać. Oby tylko nie zmieniła zdania.
Powolnym krokiem przeszła do okna, mając na nogach czarne balerinki, żeby nikt jej nie usłyszał. Ubrana była w zwiewną sukienkę w kwiaty, za cienką jak na zimną noc. Okiennice były na pół otwarte, wpuszczając do środka świszczący wiatr, który wydawał odgłosy dość dwuznaczne dla słyszących to ludzi zza ściany. Uśmiechnęła się półgębkiem. Takie tu duchy właśnie. Wyjrzała przez szybę, a jej wzrok padł na trawnik, ławkę i kilka drzew oraz daleko rozciągające się łąki. Taki spokój. Nikt nie miał tu czego szukać o tej porze.
Tylko Wendy. Ratując swoje życie przed klęska.
Usiadła na zakurzonej kanapie (dlaczego musiała zawsze spędzać czas w miejscach starych, zakurzonych, nieestetycznych? jakby wszystko sprzysięgło się przeciwko niej) i odetchnęła, patrząc ze spokojem na obdrapane ściany. Ze spokojem? Jeszcze niedawno daleko jej było do tego stanu. Przede wszystkim denerwowała się tak długim oczekiwaniem na spotkanie z Alanem. Jakie zajęcia miał, że wcześniej nie mógł? W ciągu tego czasu tyle wątpliwości przewijało się przez jej głowę, doprowadzając ją niemal na krawędź.
Po postawieniu przez niego warunku coś się w niej zatrzęsło. Coś, co wstrząsnęło nią także, dotknęło boleśnie i wprawiło w okres rozmyślań nad samą sobą, nad własną hierarchią wartości i nad ludźmi w jej życiu. Analizowała wciąż rozmowę z Alanem, a przede wszystkim jego zachowanie na samym końcu. Przestraszył ją. Przeraził ja nie na żarty. Dlatego właśnie nie spędziła kolejnego miesiąca na zastanawianiu się, co powinna robić. Albo na rezygnacji ze wszystkiego. Bo dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak śmierć może być blisko. Dopiero teraz stała się realna. Bo on wiedział. I na pewno nie miała dużo czasu, dlatego ruszała teraz niecierpliwie nogą, oddychając coraz głębiej ze zdenerwowania. I tylko jej oddech słychać było w ciszy panującej w pomieszczeniu.
Wendy nie musi się czuć osamotniona w pełnej nocy rozmyślań, wątpliwościach. Alan także nie mógł spać tej nocy choć tak samo jak ona położył się wcześniej. Po prostu nie mógł spać, nie wiedział czy dobrze robił, nie wiedział nic. O wiele bardziej wolał używać swojej mocy na zwykłym katarku czy też kaszelku niż w tak ciężkiej chorobie. Nie wiedział czy nawet temu podoła. Owszem wyciągnął swoją matkę z też ciężkiej choroby, ale wtedy był młodszy, to było nie kontrolowane, nie wiedział jak to zrobił, nie wiedział nic o swojej mocy. A teraz miałby uratować Wendy od śmierci? Taka odpowiedzialność? Bał się, cholernie się bał, że coś spieprzy i że będzie jeszcze gorzej niż było wcześniej. Ale jednak wstał z łóżka dokładnie o godzinie 2:55. Pięć minut powinno mu całkowicie wystarczyć na ciche przejście z swojego pokoju, aż do miejsca gdzie się mieli spotkać. W końcu to był ten sam budynek, nie mogło mu to trwać więcej niż pięć minut. Ale jednak gdy tylko usiadł na swoje łóżko po raz kolejny nastąpiły w nim wątpliwości. Siedział tak w tej samej pozycji z trzy minuty, bez ruchu, tylko myślał i znów te cyferki w głowie. Nie no miał tego dość stanowczo dość i tym samym energicznie wstał z łózka i ubrał na siebie dres, tak, tak zwykły prosty, szary dres. Zapiął bluzę pod samą szyję, co by mu za zimno nie było, bo jednak pod tym dresem nie miał nic oprócz bokserek, w których przed chwilą spał. Było dokładnie minuta przed trzecią gdy Alan zamykał drzwi od swojego pokoju, delikatnie by nikogo nie zbudził. Niestety już w minutę nie dał radę dojść do tego pokoju, zwłaszcza, że musiał być cichy, uważny. Ale w końcu dotarł do miejsca.
Co do historii jaka ogarniała ten pokój, to on jako Jeleń wiedział o niej praktycznie wszystko, wiedział każdy szczegół, który potrafili wymyślić jego koledzy, którzy przeraźliwie się tego bali. Bali się tu nawet wejść w dzień. Ale jednak nie Alan, on mógł tu przebywać nawet w nocy, nawet o tej trzeciej podczas której podobno duchy wychodzą na światło dzienne najczęściej. Cała ta historia tego miejsca według niego była kompletną bzdurą. A wybrał porę nocną tylko dlatego, że mieli wtedy święty spokój nikt im nie przeszkadzał, nikt nie dowie się , że jej pomógł, nikt, a przynajmniej taki był plan.
I znów te same wątpliwości, które nim targały zaraz po wstaniu z łóżka, a to wtedy kiedy już chciał chwycić za klamkę do pokoju i po prostu zatrzymał swoje ruchy. Wiedział, że Wendy już będzie na miejscu, wiedział, że jej zależało, więc pewnie przyszła tutaj dziesięć minut przed czasem co najmniej. Chyba że... rozmyśliła się? Nie.. nie mógł nawet ją o to oskarżać. Była zbyt pewna swego, wiedziała czego chce. Zwłaszcza po tym jak zignorował jej pytanie o to ile czasu jej zostało. Musiała coś wyczuć, że jest coś nie tak i jego pomoc była jej konieczna, bo przecież nikt nie jest idealny i na pewno Alan nie zdołał ukryć tego przed nią, że data jej potencjalnej śmierci wyświetliła mu się w głowie jak jakiś wielki czerwony neon. Oczywiście data była przedstawiona w przypadku nie leczenia tej choroby, w przypadku pozostawienia jej w takim stanie jakim była, gotowym do rozwinięcia się.
Aż w końcu powoli nacisnął klamkę, przeraźliwy dźwięk zbyt rzadko otwieranych drzwi rozległ się po całym korytarzu, pokoju, był to przerażający dźwięk jak na tą porę gdy wszystko wydawało się zbyt głośne i ponure. Powoli wsunął się jak jakiś wąż do środka i ujrzał ją, siedzącą na tej sofie, która już ledwo co się trzymała swojego miejsca tak jakby własne czekała na takich jak oni. Tak jakby tylko czekała na nich. Uśmiechnął się do niej blado tak dla dodania otuchy jej w tym wszystkim, nie chciał by jeszcze raz doprowadzić ją do stanu płaczu, mimo wszystko nie lubił tego, a jednak przy każdym ich spotkaniu płakała, wiedział o tym doskonale, że łzy napływały jej do oczu każdego razu kiedy się spotkali.
-Przepraszam za spóźnienie. - odezwał się w końcu przyglądając się jej postaci i zamykając za sobą drzwi, za plecami. A jego głos rozniósł się echem po dość pustym pomieszczeniu. Ach! Jutro będą plotki, że są dwa duchy w tym pokoju, o jak cudownie. Podszedł do jej postaci, by móc zobaczyć ją z bliska. A gdy podszedł do niej bliżej uznał, że i tak nie widzi jej rysów twarzy dość wystarczająco, więc i zaczął omiatać wzrokiem całe pomieszczenie wytężając wzrok jeszcze bardziej niż wcześniej. Wiedział, że gdzieś tu musiała stać świeca, w końcu ile to już razy spotkał tu swojego kolegę z bractwa gdy ten rysował jakieś cuda niewidy na swojej kartce papieru? W końcu to miejsce było pełne weny twórczej jak dla nich. I jest! Znalazł stała tuż przy oknie, a była to dokładniej lampa naftowa pewnie jeszcze za czasów mieszkania tu tego ucznia, co się powiesił. Nie no jak nic ich tu zastanie ten duch. Ale dobrze już dobrze w końcu się nie bali jakiegoś tam ducha, co? Chłopak wziął lampę do ręki i przeniósł ją bliżej do Wendy stawiając ją na ziemi, tuż przy sofie i zapalając ją zapalniczką, która jakimś cudem znalazła się w jego kieszeni, nie wiadomo skąd i dlaczego, ale dobrze, że była. Przydała się. Blask lampy rozświetlił ich twarze, może i nie tak mocno jak by to zrobiła elektroniczna lampa, ale na tyle wystarczająco na ile tego potrzebowali by siebie widzieć.
-Muszę mieć kontakt z skórą w miejscu gdzie.. rozwija się choroba.- powiedział szeptem delikatnie tak, żeby jej tym wszystkim nie wystraszyć. W sumie nie musiał mieć kontaktu z jej skórą, ale tym razem wolał ją mieć, wolał mieć pewność, że wszystko pójdzie po jego myśli. A zresztą jeśli się przy nim rozbierze to znaczyło, że na prawdę była pewna swego co chce tu zrobić. Nie boi się tego wszystkiego i chce mu zaufać. Bo przecież innym razem nie rozbierze się przy nim przy obcym facecie? W końcu nie była chyba dziwką co rozbiera się przy każdym i wystarczyło powiedzieć jej tylko jedno słowo? Nie, mimo wszystko Wendy mu nie wyglądała na taką osobę. Choć na prawdę jej nie znał po tym wszystkim miał wrażenie jakby wiedział o niej wszystko, dosłownie wszystko. Jakby przeniknął jej mózg z każdej strony. A przecież nie miał takiej mocy, chociaż może..? Może i przez to, że poznawał wszystko o chorobie Wendy to tak samo potrafił dowiedzieć się wszystko o danej osobie? W końcu potrzebował więzi z nią, by użyta moc w ogóle mogła tu mieć racje bytu. Wszystko było możliwe. A on wydawało mu się, że wiedział zbyt mało o swojej mocy, by móc ratować ja z takiej choroby. I znów wątpliwości! Ale nie, teraz nie mógł pozwolić sobie na te wątpliwości, wszedł już do tego pokoju czasu nie cofnie, nie może teraz po prostu ją zostawić, wyjść. Nie mógł po prostu nie mógł jej tego zrobić.
Usiadł powoli, blisko niej tak, żeby swobodnie mieć z nią kontakt wzrokowy jak i dotyk. Przecież tu o jego właśnie dotyk chodziło, musiał być blisko jej postaci. Parę razy ścisnął dłonie w pięść tak jakby czegoś się denerwował, tak jakby nadal nie był tego wszystkiego pewny i w sumie taka była racja, bał się, że nie pomoże jej tylko jeszcze stanie się jeszcze gorzej z jej stanem zdrowia. Ta odpowiedzialność za jej zdrowie go wręcz przerażało. Tylko on dokładnie wiedział co czuli lekarze, którzy tak jak on siedzieli przy pacjencie i próbowali go wyleczyć. Tylko on o tym wiedział nie mając papierów na bycie lekarzem. Wiedział co i oni przeżywali w swojej głowie i może dlatego tak bardzo ich szanował, po prostu szanował, że podjęli się takiej pracy, gdzie na każdym kroku są odpowiedzialni za czyjeś zdrowie.