sobota, 4 maja 2013

Rozdział XI (Wendy i Alan)


Kenneth Reventlow jest kolejnym bogaczem z towarzystwa Alana. Jak wiadomo - Alan bogaczy nie skreślał od razu, więc i z Kennethem związał się w pewien sposób. Łączył ich potajemny romans, gdyż obydwoje byli otwarci na eksperymenty. Jest on postacią występującą tutaj tylko epizodycznie.

To nie były zbyt dobre dni dla Kenneth'a. Jeszcze do niedawna miał taki nieziemski spokój, brak zmartwień, więc beztrosko spędzał sobie czas na pisaniu opowiadań i spełnianiu się twórczo. Skończył, kiedy w klubie zniknęła mu Audrey. Od tamtej pory nie mógł skupić się na niczym.
Oczywiście jej nie znalazł, przez co zdenerwował się trochę. Czasami myślał, że ona sobie poradziła, ale w pewnych momentach miał wrażenie, że leży gdzieś pobita w rowie, może nawet nie żyje. Nie chciał tak myśleć, ale wszystko potęgował brak kontaktu z jej strony. Kilka razy do niej dzwonił, ale nie odebrała. Więcej już się z nią nie kontaktował. Nie miał siły.
Jeszcze ten sms od Antoinette, który także wpłynął na jego, nienajlepszy już właściwie, nastrój. Świadomość, że dziewczyna potrzebowała rozmowy, wprawiło go w lekkie zakłopotanie, ale właściwie także z chęcią by się z nią spotkał, chociaż teraz by się do takiego czegoś nie przyznał. Miła jednak była świadomość, że za nim tęskniła. Chyba. Tak napisała. Ale ze znakiem zapytania. Oczywiście napisał, że dziewczyna może wpadać kiedy chce, ale po tym nie mógł już zasnąć. Zresztą teraz bardzo trudno mu to przychodziło.
Ubrał się więc w spodnie dżinsowe i wyszedł z pokoju oraz akademika, swe kroki kierując nie gdzie indziej, tylko do Alana. Było późno. Nie chciał nachodzić nikogo innego, a on wydawał się idealny. Nie musiał z nim rozmawiać, mógł po prostu poczuć jego ciało. Ale bardzo się zdziwił, gdy - uchyliwszy drzwi jego pokoju - zastał puste łózko. No cóż.
Już miał odchodzić, kiedy dobiegł go głos jelonka, prosto z... tak, stamtąd. Czy to był opuszczony pokój? Co on tam robił o tej porze i, najważniejsze, z kim?
Kenneth, kierowany ciekawością, cicho zakradł się, jakby bał się, że przyłapią go na jakimś gorącym uczynku. A kiedy uchylił drzwi, które bardzo głośno jak na tę porę skrzypnęły, wywołując u niego lekkie zmrużenie oczu... O kurwa!
W panującym półmroku zauważył sylwetkę Alana i jakiejś dziewczyny, a ponadto wyraźnie zauważył, że miała cycki na wierzchu, a Alan co robił? DOTYKAŁ ich. Ludzie. Nie no. Traumatyczny widok.
Dlatego po prostu zamiast wejść i przeszkodzić, co na pewno zrobiłby, będąc w swoim normalnym stanie - a w jakim był teraz? - wycofał się z karpiem na gębie, wracając do siebie i analizując to, co przed chwilą zobaczył.
Alan miał babkę? Lolz.

W tej chwili lękała się wzroku Alana. Sama nie wiedziała dlaczego, ale właściwie nie była pewna, jak go ma traktować w swojej głowie, gdzie powstał całkiem realny, duży mętlik, i w tym momencie czuła się przy nim nieswojo. Zresztą trudno byłoby czuć się fajnie, siedząc przed niemalże nieznajomym człowiekiem z obnażonym biustem, będąc całkowicie trzeźwą. Nawet w półmroku. Czułaby się naga nawet gdyby panowały egipskie ciemności, a on nie zdołałby wzrokiem ani dotykiem trafić na jej ciało.
Tak byłoby najlepiej. To były ostatnie chwile tych wątpliwości, tego strachu, który ogarnął ją i mięśnie jej nóg, które właśnie w tej chwili miały się ruszyć, poderwać ją do biegu i zanieść jak najdalej, byle z dala od jego rąk, tego przenikliwego wzroku nie dającego się opisać oraz całej dziwne sytuacji.
Ale znów pomyślała o tej okropnej chorobie, której już nie chciała i tak wątpliwym czasie swojego istnienia. To tego najbardziej się obawiała i wciąż powtarzała sobie w głowie, że gdyby teraz zrezygnowała, na pewno by żałowała. Bo nie wiadomo, ile tak właściwie czasu jej zostało. Niby od zawsze to wiedziała, ostatnio starała się używać życia, robiąc to, czego zwykle by nie zrobiła, aby nie żałować, że czegoś przed śmiercią nie spróbowała... ale teraz wszystko stało się takie pełne, realne i namacalne tak jak ta kanapa, porośnięta kurzem i nosząca ślady jakichś nocnych, upiornych melanżów w postaci plam alkoholu. Czy tylko tego? Wolała o tym nie myśleć, chociaż każdy temat był dobry, żeby choć na chwilę przestała czuć się tak... głupio.
Tylko czekała ze spuszczonym wzrokiem na jego dotyk, który miał być cudowny. I to nie cudowny w sposób jakkolwiek erotyczny, ale bardziej uzdrawiający, mogąc czynić realne cuda. Nadal nie pojmowała, jak jego moc mogła działać. Jak mógł ją posiadać człowiek o tak wątłej postawie? Była przecież taka potężna. I teraz, dopiero teraz zaczęła się zastanawiać, czy tak naprawdę Alan poradzi sobie z nią. Obserwując go, mogła się domyślić, że bardzo się denerwuje. Dlaczego? Czy było prawdopodobieństwo, że nic się nie uda? Że chłopak poniesie klęskę, a ona umrze jeszcze szybciej, niż przewidywał lekarz? Niż przewidywała ona sama? Gdyby nie była taka sparaliżowana, obnażywszy się już, na pewno złapałaby go za rękę, przekazując choć trochę otuchy, wątpliwej w jej rozedrganym stanie, ale przynajmniej wiedziałby, że wcale nie był osamotniony w swoich obawach. Chociaż Wendy nie chciała, żeby takie miał, bo bała się jeszcze bardziej.
Gdy dotknął jej delikatnej, zaokrąglonej skóry na piersi ciepłą, męską ręką, miała ochotę szarpnąć się, wyrwać, a mięśnie, napięte do granic wytrzymałości, już prawie nie wytrzymywały presji nakazywanej przez jej mózg - myślała obsesyjnie tylko o tym, żeby się nie ruszać. Żeby nie przerwać jego... kontaktu, który zaczął nawiązywać (?) z jej ciałem. Chciała czuć jego dotyk jako dotyk lekarza, ale wiedziała, że tak nie było. Może przeszkadzało tej myśli pomieszczenie, zupełnie niepasujące do szpitalnych standardów (och, jakże w tej chwili bardzo pragnęła znaleźć się w wysterylizowanej, białej sali), może brak kitla na jego abstrakcyjnym dresie, może świadomość, że nie był profesjonalistą, że nie miał zbyt wiele doświadczenia w kontaktach z pacjentami, chociaż zapewne w umiejętnościach przewyższał wielu w tym fachu.
Narośl wewnątrz niej zabolała, gdy jej dotknął. Po chwili jednak poczuła ciepłą falę, która ogarnęła to miejsce i postanowiła się rozluźnić. Nie miała pojęcia, jak działa jego moc i co właściwie robić powinna, a czego nie. Na razie trwała wyprostowana, nie ruszając się i powstrzymując drganie z zimna, strachu i wstydu. Jak długo to potrwa? Nie miała pojęcia. Na tę chwilę wiedziała tylko jedno; jak urzeczona wpatrywała się w maksymalnie skupioną twarz Alana, próbując coś z niej odczytać. Coś, co pozwoli jej na stwierdzenie, jak to właściwie z nią jest. I na ile zdoła powstrzymać rozwój choroby?
Od niedawna miała pewność, wiedziała, że zbyt długo zwlekała i dopiero teraz zdała sobie sprawę, że nawet gdyby podjęła się samego leczenia, na pewno nie dostałaby gwarancji na wyleczenie. Gdyby nie Alan, na pewno nawet tego by nie zrobiła, a co najważniejsze, na pewno nie siedziałaby tutaj, przeżywając jednocześnie najgorsze i najlepsze chwile w jej życiu - zmierzała bowiem małymi kroczkami do końca; chociaż bała się dalszej drogi, to jednak niosła ona nadzieje i ukojenie, gdy wyobrażała sobie twarze bliskich osób.
Zamknęła na chwilę oczy, czując niezwykłe znużenie. Miała wrażenie, że trwało to wieczność, chociaż tak naprawdę minęło zaledwie pięć, dziesięć minut - nie więcej. Wszystko zaczynało ją boleć, a choć przyjemne ciepło - czasem wręcz trochę parzące - rozchodziło się po jej klatce piersiowej, wyraźnie czuła, że nos ma jak z lodu. Wolała nie podnosić ręki, nie chciała go dekoncentrować. Zachowywała się tak, jakby jej nie było, chociaż obydwoje zdawali sobie sprawę, że to właśnie ona była tutaj głównym elementem - a może nie ona, a jej choroba, na którą Alan właśnie tracił swoją cenną energię.
Owionął ją nieprzyjemny chłód, a mając zamknięte oczy, choć nadal czuła obecność Alana, powoli odpływała. Słyszała trochę więcej - jakieś szmery, kroki, przez co serce zaczynało bić jej jeszcze szybciej. Jakby bała się na dodatek czegoś nadprzyrodzonego, czego przecież tutaj nie było.
Poczuła czyjąś obecność w chwili, gdy drzwi nieprzyjemnie zaskrzypiały i niewiele myśląc odskoczyła od Alana z lekkim okrzykiem, przerywając z nim jakikolwiek kontakt, a wpatrując się w błyszczące w ciemności oczy i kontury czyjejś twarzy. Nie znała tej osoby. Czy ktokolwiek mówił, że była to osoba? Niewątpliwie była noc; kto szlaja się tu o tej porze?
Gdy drzwi zamknęły się, Wendy spuściła lekko głowę, nie mogą spojrzeć w twarz Alanowi. Przelękła się z tak głupiego powodu, a... Czy teraz będzie musiał zacząć wszystko od nowa?
- Przepraszam - powiedziała cicho i to było pierwsze słowo, które wypowiedziała do niego w tym miejscu, o tej porze. Serce kołatało jej się w piersi, a ona próbowała je uspokoić wszelkimi sposobami. Nawet uskuteczniała próby lekkiego zasłonięcia się, chociaż na chwilę. - Czy... czy to był koniec, zanim...? - dodała niepewnie, pełna nadziei na odpowiedź twierdzącą, niezdolna do dokończenia zdania, bo nie miała pojęcia, co to było.
Miała tylko nadzieje, że nie mroczne duchy przyszłości.


Gdy usłyszał ten charakterystyczny dźwięk drzwi, otwieranych drzwi, przestraszył się? Tak chyba właśnie strach go ogarnął, że ktoś może im tu wtargnąć i wszystko pójdzie na marne. Tylko kto to był? Kto o tej porze przychodził do takiego miejsca? Może któryś z Jelonków szukał natchnienia w tym miejscu? Ale nie, znał ich tu prawie, że wszystkich każdy z nich nie przychodził tu jeśli słyszał kogoś innego, każdy wolał samotnie tworzyć. Nikt by tu nie wszedł nawet gdyby słyszał odgłosy z tego miejsca. To może to ten duch? Ta jasne duch! No pewnie i jeszcze może ich zaraz zadźga swym nożem albo sznurkiem na którym się powiesił? Nie no te bajki nie dla Alana. Ale jednak nieuniknione było przerażenie, a on sam otworzył oczy gdy tylko poczuł, że ciało Wendy momentalnie się odsunęło przerwała dotyk, który był tak ważny, nie, nie, nie był na nią zły czy coś. Wiedział, że to była tylko dziewczyna, która na pewno w pewnym sensie bała się duchów, przecież każda dziewczyna mimo wszystko ich się bała, co nie? Nawet jeśli wmawiała sobie, że się nie boi. A te dźwięki jednak przypominały jedynie ducha, zjawę, która teraz ich zje w całości. On nie był wstanie się odwrócić. Był nieruchomy jego ciało odmawiało posłuszeństwa. Nawet jego dłoń przez jakąś chwilę wisiała w powietrzu w tym samym miejscu gdzie dotykał jej piersi. Był jakby nieobecny, tak jakby tylko jego ciało tu siedziało. Czuł się jak z kamienia, jak z lodu. Sam nie wiedział jak się czuł i dlaczego nie mógł się teraz poruszyć? Tego nie wiedział przecież nigdy wcześniej nie korzystał z mocy tak bardzo w świadomy sposób i do tego przy tak poważnej chorobie, jaką był nowotwór. Czuł, że ta choroba była tak silna, że ledwo potrafił na nią panować może dlatego teraz był jak zahipnotyzowany? Jednak po jakiś trzech sekundach, długich sekundach, nawet jeśli były to tylko sekundy to pewnie Wendy zdążyła to zauważyć, zdążyła zauważyć jak otworzył oczy i tylko tyle, nie ruszał się jakby na prawdę ta choroba wyssała z niego całe życie albo i przeniosła się na niego? Nie, to nie było możliwe przecież tylko zatrzymywał tor biegu choroby, a nie zabierał choroby i nie przejmował ich na siebie. Po tych trzech długich sekundach w końcu jego ręka opadła, tak bezwładnie. Ale jednak był to świadomy ruch i wtedy obrócił w końcu twarz w kierunku drzwi, zobaczyć kto śmiał im to wszystko przerwać?
Kenneth?
Poznał go od razu, nawet w tym mroku jaki tu panował. Poznawał jego rysy twarzy chyba nawet w całkowitej ciemności, po samym zapachu, cieple potrafił go rozpoznać. Znał w końcu każdą rysę jego twarzy na pamięć. Nawet potrafiłby chyba go opisać jakiemuś rysownikowi dokładnie rysa po rysie na jego chłopięcej twarzy. A teraz? Co on tu robił? Dlaczego był w Jelenim akademiku? W nocy? Co się działo? Niby był zmartwiony tym, że to właśnie był Kenneth bał się, że coś się stało szukał czyjeś pomocy i nie znalazł jej, znalazł tylko ich w dziwnej sytuacji. A z drugiej strony był na niego po prostu wściekły, że przerwał im w takim momencie. Miał ochotę krzyknąć prosto w jego głupia twarz "Spierdalaj!" "Wynocha!" albo jeszcze inne ociekające wściekłością słowem, ale jednak nie zrobił tego. Nie był w stanie wypowiedzieć choć jednego słowa, w końcu ledwo co udało mu się opuścić dłoń, ruszyć głową. Zresztą ledwo co zdążył go zauważyć. Jak szybko się tu pojawił tak szybko i zniknął. Wyszedł. A on nie był w stanie za nim pobiec. Czuł się jak z cementu, z kamienia. Nie potrafił zmusić swojego organizmu do jakichkolwiek ruchów. Nie potrafił wymówić słowa. Ten stan na pewno nie był dla niego zbyt dobrym, było to okropne uczucie nie mogąc nic zrobić, był bezradny. A Wendy oczekiwała odpowiedzi na swoje pytanie, które z całą pewnością trafiło do niego jak echo w tym pokoju, parę razy zabębniła w nim to pytanie, parę razy powtórzył je sobie w myślach, nadal nie potrafiąc się poruszyć, coś powiedzieć.
Aż po tych długich sekundach, a może i były to już minuty? Sam nie wiedział stracił już rachubę czasu. Nie wiedział nawet czy może już ranek ich zastał? Nie wiedział, stracił racjonalne myślenie o czasie podczas którego to wszystko się działo. Powoli zacisnął rękę w pięść, tą którą dotykał Wendy, przez którą wszystkie informacje przepływały do jego mózgu. Poczuł jak ciepło, które kumulowało się w niej powoli rozchodziło się po całym ciele, co dawało mu ulgę, na prawdę ulgę. Gorączka dłoni przestała istnieć, a raczej rozniosła się po całym jego ciele, tak, że teraz cały wręcz parzył, ale wiedział, że za chwilę to minie. Musiało minąć. I zacisnął jeszcze raz rękę, która nadal była z kamienia, choć teraz nieco słabszego niż wcześniej. I w tym momencie spojrzał na Wendy przerażoną, ale oczekującą wyjaśnień, czy wszystko poszło zgodnie z planem? Czy wszystko jest tak jak powinno być? Sam nie wiedział, ale teraz przypomniał sobie, że tuż przed wejściem Kena wszystko się uspokoiło i trwało tak już przez parę sekund, czyli... udało się? Chyba tak, takie przynajmniej miał wrażenie.
- Tak. - odpowiedział jednym pojedynczym słowem, twierdzącym tak, tylko czy aby na pewno dobrze odpowiedział? Nadal nie był tego pewny, ale podświadomość dawała mu znaki, że wszystko poszło, na prawdę zgodnie z planem. Udało się. Ledwo co wypowiedział to pojedyncze słowo przełykając ślinę przed i zaraz po wypowiedzeniu słowa. Nadal nie czuł się normalnie, choć już o wiele lepiej niż zaraz po przerwaniu dotyku.
-Masz dwa tygodnie więcej. - powiedział powoli, rozważając każde słowo, za każdym razem przełykając głośno ślinę, która jak nigdy zbierała mu się w ustach sto razy szybciej niż wcześniej. Tego był pewny dał jej dwa tygodnie, więcej na sto procent nie udało mu się dać. Ale dwa tygodnie wystarczyły chyba..? O ile dziewczyna pójdzie na chemię od razu, o ile znów nie będzie z tym zwlekała nie wiadomo ile. Musiała iść się leczyć, po prostu musiała.
Wstał z swojego miejsca z trudem, ale udało mu się to zrobić. Odrętwienie jego ciała schodziło z każdą sekundą. Z każdą sekundą mógł wypowiedzieć więcej słów, więcej mógł się ruszać, aż nadszedł czas na całkowicie wstanie z swojego miejsca. Teraz już wiedział dlaczego miał obawy przed tym by jej pomóc, czuł podświadomie, że będzie to trudne dla jego organizmu i było. Na prawdę było. Stojąc nad nią wyjął z kieszeni małe pudełko, miał dla niej prezent, który miał dodać jej otuchy gdy będzie walczyła z chorobą.
-Niech wzlatuje i odradza się razem z tobą w tej ciemności, którą widzisz w leczeniu się. - tymi słowami przylgnął ustami do jej policzka, okrywając jej skórę swoim ciepłym oddechem, dość nienaturalnym ciepłem jakie miał teraz w całym swoim organizmie. Tym samym też dał jej owe malutkie pudełeczko do ręki, przyjęła, musiała przyjąć. Jeszcze tylko ucałował ją w ten policzek, ot tak po przyjacielsku chcąc dodać jej jak najwięcej otuchy, przecież teraz będzie tego potrzebowała. A w środku pudełka był malutki motylek, zrobiony z origami. Cóż bardzo taniego wykonane przez niego samego. Ale za to jakie cenne dla niego, bo robił to rozmyślając o niej i tak jakoś same palce kierowały nim co ma dla niej zrobić i postanowił jednoznacznie, że musi jej go dać, po prostu musiał to zrobić, może widok tego motylka na prawdę doda jej otuchy i będzie wiedziała, że mimo wszystko, nawet jeśli był jej obcy to i tak chce, by wszystko poszło zgodnie z planem nawet z chemioterapią?
Po tym wszystkim odsunął się od niej i odwrócił się. Kierował się powoli w ciemności w stronę drzwi. Dobrze, że nie było tu zbyt dużo mebli, nie potykał się przynajmniej o nie. Aż w końcu dotarł do drzwi, które po raz kolejny zatrzeszczały przeraźliwie. Wyszedł, znikając jak tak zjawa, która niby tu była. I nie pojawił się więcej. Zostawił ją samą z tym wszystkim. Zresztą już zrobił co do niego należało. Nie miał siły na dłuższą rozmowę, której jej był winny? W końcu nie wiedziała nic jak on to zrobił, co się z nim działo czy teraz będzie mógł normalnie żyć? Albo czy ona teraz nie będzie czuła żadnych skutków ubocznych użycia tej mocy? W sumie w tym wypadku wiedział, że nie będzie czuła nic co było by inne, dziwne, które nie powinno dziać się w jej organizmie. Przecież wnikał w jej chorobę tylko podczas dotyku, nic więcej, nie powinno nic jej się dziać. Choroba powinna być utrzymywana w tym samym momencie co dzisiaj, w tym samym rozwoju przez całe dwa tygodnie, a po tym czasie znów wróci na swoje tory, znów będzie się rozwijała i potęgowała ból, który zadaje dziewczynie. Dlatego też tak nalegał na szybkie leczenie, na szybkie podjęcie się samego leczenia, ze względu na tą datę jej śmierci, która pozostanie w jego pamięci już chyba na zawsze, owszem teraz przedłużył tą datę o całe dwa tygodnie, ale i tak na pewno nie byłaby zadowolona wiedząc, że jej życie jest już tak kruche i ulotne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz