Cisza. Spokój. Idealne warunki do tego, żeby się nad sobą poużalać. Wszystko wydawało się tutaj takie pozbawione wszelkich trosk i... obumarłe. Jaskinia z bezgłośnym pozwoleniem przyjęła w swoje ramiona zagubioną Wendy, która nie miała się gdzie podziać. Nie miała także ochoty na żadne towarzystwo, szczególnie po tym, co przydarzyło jej się w obecności Aidena.
Sama nie wiedziała, dlaczego tak się stało. Nagle, bez zapowiedzi, brutalnie, jakby znikąd. Nie mogła się pohamować i do siebie miała o to żal. W klinice ostrzegali, że skutki pierwszego wlewu mogą się także przydarzyć także później, a nie tylko kilka godzin po. Mimo wszystko sądziła, że już ma to za sobą. Że wycierpiała jak na ten raz wystarczająco dużo. Najwyraźniej to nie wystarczyło. Przypuszczała, że wszystko skomplikowało się w jej organizmie właśnie po wytężonej pracy; po wspinaniu na wyższe gałęzie drzew czy schylanie się i dźwiganie ciężkich przedmiotów. Bo choć wtedy mogła idealnie unikać pracy zupełnie tak jak teraz - a udawało jej się to nawet z powodzeniem - to jednak wolała się ukarać. Podświadomie miała zamiar zapracować się na śmierć i gdy zdała sobie z tego sprawę, przeraziła się. Strach ścisnął ją za gardło właściwie przed samą sobą. Bo chociaż słabo dawała sobie radę, istniały w niej jakieś pierwiastki pokłady ducha i optymizmu, przez co starała się myśleć coraz bardziej pozytywne. A robiła coś całkowicie innego.
Miała ochotę pozostać w takiej pozycji na zawsze, odzyskując siły po wyczerpującej wspinaczce i nie robiąc niczego, co mogłoby zaszkodzić jej zdrowiu czy życiu, ale wiedziała, że to niewykonalne. Nie ufała już sobie w tym aspekcie, dlatego potrzebowała wciąż kogoś, kto kontrolowałby ją, wspierał i był przy niej. I pomyślała o Aidenie. Zupełnie oczywisty fakt, że to właśnie on nadawał się do tej roli. Jednak to właśnie w nim odnajdywała ostatni ratunek. Jednocześnie jednak izolowała się od ludzi, żeby nie powtórzyć upokarzających scen słabości. Tego nie miał prawa widzieć nikt, nawet jeśli miała publicznie omdlewać, tracić bardzo, ale to bardzo cenne włosy lub... cokolwiek.
A tu nagle w jej samotni pojawił się człowiek. Człowiek, który sprawił, że gardło Wendy ścisnęło się jeszcze mocniej i jeszcze gwałtowniej; tym razem ze wzruszenia. Sam widok Alana przywodził na myśl Wendy te niezwykłe chwile, naznaczone jeszcze normalnością, ale także niesamowitym strachem przed nieznaną. Jeszcze nie wiedziała, co ją czekało. I wcale nie żałowała, że zwróciła się do niego o pomoc. Zrobił dla niej bardzo wiele i wiedzieli o tym obydwoje, bo gdyby nie zatrzymał rozwoju choroby na czas, kiedy krnąbrna panienka musiała się zastanowić i nabrać odwagi do wszystkiego... gdyby nie to, straciłaby pierś. A w tym przypadku tylko usunęli jej guz. I to stanowiło dla niej bardzo wiele.
Miała jednak mieszane uczucia, ponieważ chłopak zapadł się pod ziemię. Tak wiele mu miała do powiedzenia, tak wiele pytań w tamtym czasie kotłowało jej się w głowie. Na żadne nie uzyskała odpowiedzi. Żadne nawet nie zostało wypowiedziane, zbyt kruche i poważne, aby można je było zadać poprzez telefon. Zresztą i tak nie otrzymywała odzewu. Jej komórka milczała, kiedy zdawkowo - choć z włożonymi w to wieloma emocjami, trudnymi do odczytania w wielokropkach i krótkich stwierdzeniach - pisała do niego wiadomości. Nie odpowiadał. Nigdy. Jednak odkryła, że był to dla niej idealny sposób, aby jakoś sobie pomóc w tych trudnych czasach, więc później po prostu wysyłała sms'y bez oczekiwania na odpowiedź.
On tu był. Był; namacalny, pachnący jelonkową świeżością, wysoki i chudy, z nieco inną, krótszą fryzurą niż wtedy, ostatnim razem. I przemówił do niej. Niemal nie wierzyła, że pojawił się po takim czasie; czuła się jakby spotkała kogoś, kogo znała w przedszkolu i teraz pragnęła poznać tę osobę na nowo. Zupełnie od początku, chociaż na pewno łączyły ich wspólne wspomnienia. Ignorowała odczuwalne drżenie mięśni, modląc się tylko o to, aby nie powtórzyła się sytuacja z wczorajszego dnia. Teraz byłoby mu zdecydowanie trudniej zejść, aby ją odprowadzić, trudno było nawet cokolwiek zrobić. Zresztą Aiden ją znał, pomimo tej dziwnej niepewności, jaką okazał. A Alan nie, chociaż w tej chwili wiedział coś, co było przeznaczone tylko dla nielicznych. I przez to stał wyżej. Co było abstrakcyjne i akceptowalne.
- Nie było cię - powiedziała cicho, bez cienia wyrzutu w głosie. Stwierdziła fakt, który tylko zasmucał ją bardzo, ale także wiedziała, że cieszy się z tego, że go widzi. Chociaż widziała jego wahanie, nie mogła pozbyć się wrażenia, że coś konkretnego przywiodło tutaj chłopaka. - Było trudno - dodała, chociaż była to naprawdę oczywista oczywistość. Nie chciała zarzucać go opowieściami o chwilach samotności i rozpaczy, która ją ogarniała w przerwach od odwiedzin Aidena, Rochelle i rodziców. Nie chciała wspominać o chwilach, kiedy ściskała w dłoni motyla z origami, który właściwie był już całkowicie pognieciony, ale nadal dodawał jej otuchy w tych chwilach, kiedy była sama. I on o tym wiedział. Jednym z niedawnych smsów był ten o treści: Idę na pierwszą chemię. Trzymam w ręku motyla. Zapomniała jednak wziąć go do Bawarii. Leżał bezpiecznie w szufladce przy jej łóżku. Skutecznie zastępował postać Alana, ale teraz już miała go przy sobie.
Wiedział, że to spotkanie "po latach" nie będzie należało do najlepszych. Wiedział, że po prostu nie powinien jej tak znikać bez odpowiedzi zostawiając jej wszystkie pytanie. Te które zdążyła zadać i te które jeszcze trzymała w głowie. Wiedział, że jakieś musiała mieć już taka natura człowieka ciekawskiego wszystkiego. Ale w sumie czego oczekiwał, że teraz od razu wypali wszystkie swoje pytania on jej odpowie i znów będzie mógł się ulotnić? Chyba właśnie tak sobie to wszystko wyobrażał, że po tym spotkaniu znów się ulotni i znów spróbuje uniknąć spotkania się z nią. Bo co jak co ale specjalnie zniknął z życia szkoły po tym wszystkim, bo nie chciał mieć z nią kontaktu jakiegokolwiek. Tak jakby bał się, że gdy tylko ją zobaczy wrócą do niego po raz kolejny te wszystkie obrazy zobaczone przez niego samego podczas tamtego dotyku. Ale teraz już odważył się na to spotkanie, był tu i nie było czasu na zrezygnowanie z tego wszystkiego, bo po prostu nie mógł jej tego zrobić. Nie mógł po raz kolejny zniknąć z jej życia ot tak jakby go nie było. Bo przecież był, był w jej życiu, w wspomnieniach i chyba już zostanie tam do końca jej dni, oby ten czas był długi, w sumie już o to postara się on sam, bo już w zasadzie nie wiedział dlaczego miał wątpliwości wtedy kiedy jeszcze zastanawiał się czy aby na pewno dobrze, że jej pomaga? Teraz to wszystko wydawało mu się takie dziecinne. Przecież co z tego, że bał się tego ogromu tej choroby, która i jego mogłaby zniszczyć. To było wszystko głupie i dziecinne. W końcu bez niego ona.. by już nie żyła.. Nie zdążyłaby zdecydować się na chemioterapię. Niby jej nie znał, ale teraz był tego pewny, że na pewno nie podjęłaby chemii bez niego, bez przyjaciół, bez kogokolwiek. Miał wrażenie, że to wszystko pozwoliło mu przebić ją na wylot, wiedział o niej wszystko. Wiedział jak się zachowa w danej sytuacji, wiedział jakie ma charakterki. A przynajmniej tak mu się wydawało, że wiedział o niej jakby więcej nawet od niej samej w końcu na prawdę, na serio, przebił ją wzrokiem na wylot.
-Przepraszam.. - tak właśnie teraz on ją przeprosił. Przeprosił w sumie nie wiadomo za co? Ale wydawało mu się to słowo za bardzo konieczne. Za coś naturalnego, bo przecież nie powinien tak znikać, on tego nie powinien jej zrobić. Mógł chociaż odpisywać na te smsy, ale jednak nie robił tego, jaki on durny.
-Nikomu nie jest łatwo. - zauważył, nawet mu nie było łatwo, nie było i raczej już nie będzie łatwo ot tak na nią patrząc, bez uczuć, obojętny na nią tak jak to wcześniej było.
Co do tego motylka to czy czasem on nie dał jej pięknego pudełka, gdzie by się nie zniszczył? Ale w sumie mniejsza o to. Jeśli chce to zawsze może jej go naprawić, bardzo szybko. Albo.. zrobić nowego. Choć według mnie wtedy już czar owego motylka by prysł. Już nie byłby tym pierwszym, którego bez zastanowienia się zrobił, którego jego same ręce pokierowały do tego by go zrobił. Miał swoje zadanie i jak widać dobrze je wykonywał i wykonywać będzie, bo i owszem ten mały motylek miał jej zastępować jego osobę, wtedy już wiedział, że zniknie z jej życia tak jak to zrobił zresztą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz