poniedziałek, 6 maja 2013

Rozdział XII (Wendy)

Chwilowe zawieszenie Alana sprawiło, że dziewczyna nie mogła oderwać od niego wzroku. Gdy już podniosła na niego spojrzenie niepewne bardziej niż w ciągu całego tego spotkania, po prostu przez chwilę się przestraszyła. Trwał w bezruchu, z miną taką nieprzejrzystą, nie do odczytania. Sprawił, że naszły ją wątpliwości co do wyniku użycia mocy. Jego oczy, widoczne nieco inaczej, intensywniej w pomarańczowym blasku lampy naftowej, nie miały wyrazu, były puste, wpatrzone w jeden punkt. I to właśnie wprawiło ją w tak wielkie przerażenie. Że odsunęła się w najgorszym momencie, że zaprzepaściła swoje szanse. Oczy bolały ją od wytężania wzroku i wpatrywania się w chłopaka, który nie poruszał się przez długie, ciągnąc się sekundy, a jej wydawało się, że nawet minuty.
Jednak opuścił rękę. Dopiero wtedy zauważyła, uświadomiła sobie jego zmęczenie. Bo był to ruch bardzo ciężki, jakby jego ręka była z ołowiu. I przez chwilę zapomniała o skutkach, a zaczęła się zastanawiać, jak wszystko wpłynęło na chłopaka. Co czuł, kiedy to się odbywało? Jak mocno zmęczony był? Nie chciała przyznać się przed samą sobą, że nawet trochę martwiła się o stan chłopaka? Ona? Ona, która na pewno nie przejmowałaby się nim, gdyż go nie znała. Ludzie nieznajomi nie mieli dla niej twarzy, uczuć, nic; ludzie nieznajomi nie istnieli. Ale on już nie był obcy. Chociaż nie znała jego nazwiska, czuła jakąś niesamowitą więź między nimi. To było tak niesamowite, że wciąż poszukiwała genezy takich uczuć. Być może to przez jego moc, która była dla niej w tak wielkim stopniu niewiadoma, nie do ogarnięcia zwykłym umysłem. Może to przez nią ta delikatna nić tkała się z każdym dotykiem chłopaka. Ale gdy przypominała sobie każde słowo, które wypowiadali w swoim towarzystwie, każde spojrzenie i każdą jej łzę, nie była już do końca pewna, czy to tylko sprawa mocy. To chyba było coś więcej. I tego własnie Wendy nie udało się pojąć i przyjąć do wiadomości. Bo choć częścią swojego umysłu była z nim tak nierozerwalnie związana, druga część nadal uważała Alana za kogoś obcego, za intruza. Za człowieka, przy którym musiała się wstydzić. I nienawidziła tej wewnętrznej walki z samą sobą, kiedy raz myślała o tym w jeden sposób, a już chwilę później inaczej.
Wendy widziała, że wejście nieznajomego obudziło w Alanie jakieś emocje, które wcale nie były podobne do jej chwilowego, bezsensownego strachu. Jego twarz momentalnie zmieniła wyraz, gdy już z powrotem zdołał obrócić głowę w jej stronę. Miała ochotę zapytać jeszcze o coś innego. O coś, co stało się dla niej oczywiste z chwilą, kiedy zajrzała w jego oczy. Tak często wpatrywała się w nie; miała wrażenie, że zna je na pamięć. Pytania kołatały jej się w głowie. Znasz go? Kto to był? Nic mu o tym nie powiesz? Zamiast tego jej usta ułożyły się w inne pytanie. Pytanie o nią, o jej obawy i właśnie to było w tej chwili najważniejsze. Bo gdy czekała na jego odpowiedź, momentalnie zapomniała o wszystkim innym, zbyt przestraszona, żeby wykonać jakikolwiek ruch. Jakby to jeszcze miało w czymś pomóc.
I nawet nie zdawała sobie sprawy, jak wielka ulga na nią spłynie, gdy Alan wypowie tylko jedno, trzyliterowe słowo. Tak krótkie, a tak dla niej ważne. Przy kilku literach o innym brzmieniu jej reakcja byłaby całkowicie inna. W tej chwili miała wrażenie, że zaraz zsunie się z kanapy, gdyż jej mięśnie niemal nie wytrzymywały tak wielkiego napięcia. Zarówno fizycznego, jak i psychicznego. Opanowała ją tak wielka ulga pomieszana z radością, że to już po, o jakie siebie nie podejrzewała. Zawsze wyobrażała sobie, jak będzie się czuła po wszystkim. Jakie emocje będą nią targać? Czy stanie się z nią coś niezwykłego? I teraz miała wyraźny obraz wszystkiego. Nie było tak, jak w jej wyobrażeniach. Bo wcześniej było trudniej, niż mogła przypuszczać. A teraz po prostu wszystko się skończyło.
Nie, jeszcze za wcześnie na tak śmiałe myśli.
Zdawała sobie sprawę, nawet jeśli te myśli napawały ją niejakim przerażeniem, że to dopiero początek. Że właśnie powinna - w końcu - pozwolić zaprowadzić się na tę drogę, która stanowiła wyjście. Nie szukać rozwiązać okrężnych, wygodniejszych, bo wiedziała - JUŻ TERAZ WIEDZIAŁA - że może zaprowadzić ją to do zguby. Bezczynne trwanie w takim stanie także, bo właśnie usłyszała, że dostała dwa tygodnie. Całe dwa tygodnie - to byłoby za mało dla dawne przestraszonej Wendy, która odwlekała wszystko i szukała łatwiejszych rozwiązań. Ale teraz, podbudowana wsparciem najbliższych osób, była w stanie otworzyć oczy i świadomie przyznać, że tego właśnie chce. Bo Aiden już umówił ją do onkologa, bo się zgodziła i teraz wszystko wszystko wydawało się dziać tak szybko, a choroba oddalać. W końcu zebrała się na odwagę, podała rękę swoim lękom i wraz z nimi, zgadzając się na to z pełną świadomością, przestąpiła próg tej drogi, przygotowana na każdą ewentualność. Czy na pewno? Najważniejsze było to, że oddalała się od potwora, który zapędził ją w kozi róg, któremu dała się zastraszyć i uciekając od niego inną drogą, przybliżała się z każdą chwilą. Nie chciała już uciekać, czuła niemoc. Pragnęła uśmiechnąć się do tej kosmatej kreatury i stanąć przed nią z wysoko podniesionym czołem, jednocześnie oddalając się z każdą chwilą.
Ale nie była pewna, czy zdobędzie się na ten uśmiech.
Dopiero gdy Alan się poruszył i wstał, zdała sobie sprawę, że się nie ubrała. Siedziała tylko z rękami na nagich piersiach, nadal drżąc z zimna i pozwalając, by napięcie schodziło z niej falami. Bo wreszcie nastał koniec dzisiejszego spotkania. Trwało ono może tylko pół godziny, ale ona miała wrażenie, że straciła na nie wieczność. Że już dawno nastał dzień, a może nawet i kolejna noc. Oddychając więc głęboko, nerwowo oderwała ręce od klatki piersiowej i jak najszybciej starała się doprowadzić do porządku, do stanu, w jakim była jeszcze niedawno. Ale tylko zewnętrznie. Wewnątrz była całkowicie inną Wendy. Trudno jej było się do tego przyzwyczaić, przypasować jakiekolwiek myśli, słowa. Musiała to dokładnie przemyśleć.
Zaskoczył ją ponownym dotykiem, który sprawił, że zachowała się prawie jak spłoszona kotka. Tym razem poczuła jego usta na swoim policzku, a przez to przeszedł po jej ciele dreszcz. Ten mimowolny, pozostawiający jednocześnie przyjemne i nieprzyjemne uczucie. W tej samej chwili poczuła w ręku małe, lekkie pudełeczko, na którym zacisnęła palce tak rozpaczliwie, jakby był jej ostatnim ratunkiem. Słysząc jego ciche słowa, zacisnęła powieki. Zacisnęła tak mocno, bo znów poczuła, że łzy nie pozwolą jej nic powiedzieć. Głęboko, rozpaczliwie wciągnęła powietrze.
- Dziękuję - powiedziała głośno, pewnie, głosem, którego jeszcze w tym pomieszczeniu nie używała. Który naznaczony był pewnego rodzaju odwagą, determinacja. I prawdziwą wdzięcznością. Nie dziękowała tylko za podarunek, który stanowił zapewne wartość symboliczną, ale za wszystko. Za to, że się zgodził, że dzięki niemu coś się w niej zmieniło, że mogła zdać sobie sprawę z tylu rzeczy. Podniosła na niego zaszklony wzrok, ale już odchodził, chociaż słyszał, na pewno słyszał. Zostawiał ją samą ze wszystkimi przemyśleniami, od których pękała jej głowa.
Skrzypienie drzwi. Już znajome. Pustka tego pomieszczenia napawała ją spokojem, którego nie miała, odkąd tutaj weszła. Wzrok przeniosła za okno i widząc szarość nieba, gdyż ciemna noc ustępowała miejsca miłemu wczesnemu porankowi, uśmiechnęła się do siebie. Teraz czekało najtrudniejsze. Musiała się z tym zmierzyć, ale wolałaby tu zostać już na zawsze, zamknięta w czterech ścianach, bezpieczna. Odizolowana od reszty.
Takie myśli ogarnęły ją jednak tylko na chwilę. Gdy przypomniała sobie o prezencie od Alana, który nadal trzymała w ręku, otworzyła pudełko i wyjęła z niego motyla. Motyla malutkiego, białego w różowe kwiatki. Niech wzlatuje i odradza się razem z tobą w tej ciemności, którą widzisz w leczeniu się. Kolejne łzy napłynęły jej do oczu, a ona już ich nie powstrzymywała. Popłynęły gorącym strumieniem, a z jej gardła wydobył się szloch. To były jej ostatnie łzy, ostatnia chwila słabości. To łzy strachu, niepewności, wątpliwości. Czy jej się uda. Ale była silna. Musiała być silna. Nie po to, żeby być mocniejsza od innych, ale po to, by zwalczyć swojego najgroźniejszego przeciwnika - wątpliwości.
Wstała na drżących nogach, kiedy już uspokoiła się, a jej klatką piersiową przestały wstrząsać kolejne spazmy. Stojąc na środku starego pomieszczenia, żegnała się z nim. Zostawiała tu wszystkie negatywne emocje i nieprzyjemne wspomnienia.
Wyszła i już nigdy tutaj nie wróci.

Opuszczone pomieszczenie w akademiku Jeleni znów stało się zaledwie pustą salą. Wyglądało tak, jakby nic się tu nie zdarzyło, jeśli tylko nikt nie był na tyle spostrzegawczy, żeby ujrzeć delikatne przetarcia z kurzu na staroświeckiej kanapie czy wypalonej lampy naftowej stojącej w kącie. Znów stało się miejscem dla samotników i poszukiwaczy weny, a nawet niecodziennych przygód. Prawdą było to, że żadne z nich już nigdy nie wróciło do tego pomieszczenia, gdyż wiązało się z tym zbyt dużo wspomnień.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz