wtorek, 14 maja 2013

Rozdział XV (Wendy i Alan)


Gdy tak przypatrywała się Alanowi, całej jego postaci i twarzy napiętej poprzez nagromadzenie uczuć, przypominała sobie powoli zdarzenia jeszcze za czasów rozedrganej, małej dziewczynki, która uciekała wciąż, zamiast odważnie zmierzyć się z tym, co ją czekało. Może ich pierwsze spotkanie nie było zbyt szczęśliwe, ale Wendy wiedziała, że gdyby nie to, wcale nie trwałaby teraz w tym miejscu. Byłoby gorzej, zdecydowanie gorzej - i tego odległego wyobrażenia przestraszyła się, chociaż nic takiego się nie zdarzyło. Nie miała nawet ochoty dotykać tego tematu w myślach, nawet jeśli wydawała się być oswojona.
Ale ze śmiercią nigdy się nie oswoi.
Przypomniała sobie także ten ostatni dzień (noc? poranek?), kiedy go widziała. Był taki inny. Obydwoje byli. Zmiany nastąpiły u każdego z nich; tak straszna choroba nie mogła nie pozostawić u nich widocznego śladu. I chociaż każde z nich poszło w swoją stronę, odległość i czas nie mogli rozerwać tej więzi, która między nimi istniała. Bo Wendy była jej pewna. Była całkowicie pewna i świadoma tego, od kiedy chłopak wyszedł z opuszczonej sali, pozostawiając ją samą z rozmyślaniami. I z motylkiem. Emocjonalna więź między nimi, chociaż tak dziwna i abstrakcyjna, zaowocowała tym, że postanowiła mu się zwierzyć. Nawet jeśli go nie znała zbyt dobrze i nie miała pojęcia, jak zachowywał się na co dzień, co lubił jeść na śniadanie i co łączyło go z rodziną. Mimo tego wszystkiego był jej bliższy niż niejeden znajomy z zaprzyjaźnionej rodziny spotykany od czasu do czasu na imprezach. Bo fundamentalnym faktem było to, że mu ufała. Jak najlepszemu przyjacielowi. Jak nielicznym. Musiała. Musiała mu zaufać już wtedy, kiedy zgodziła się na leczenie, gdyż bez tego wcale nie obnażyłaby się przed nim i na nic nie pozwoliła. A teraz nie mogła już pozbyć się tego zaufania, jakie do niego żywiła. To było w jej wykonaniu zbyt mocne, żeby Alan, nieodzywający się zwłaszcza, popadł w jej niełaskę.
Właściwie nie mieli obowiązku rozmawiania ze sobą. Bycia przy sobie. Nie łączyły ich długoletnie więzy przyjaźni, które zmuszały do uścisków czy pytań z wyrzutem 'dlaczego tak długo nie dawałeś znaku życia?' Byli ponad tym, zamknięci w tej chwili na wszystko inne poza sobą. Poza swoim bólem, który Wendy także odczytała z jego słów i przeklęła siebie za egocentryzm. Chociaż chłopak naprawdę pozwolił jej wyzwolić się i zmienić, niektóre negatywne cechy zostawały w niej niezmienne już do końca jej życia, chociaż idealnie zdawała sobie z nich sprawę. I nic nie mogła na to poradzić.
- Jak się czujesz? - spytała łagodnie, chcąc z całych sił zdobyć się także na uśmiech, żeby pokazać mu, jak bardzo cieszy się, że znowu go widzi i może z nim naprawdę porozmawiać. Z kimś, kto uratował jej życie. Powinna mu dziękować do końca życia. Ale mięśnie jej twarzy wytworzyły jedynie drgnienie, co wyglądało jak grymas niepewności w połączeniu z bezbrzeżnym smutkiem w oczach dziewczyny. A tak naprawdę jej usta już prawie zapomniały, jak powinien wyglądać uśmiech. - I... jak się czułeś wtedy... po użyciu mocy - dodała z nutką niepewności. Owszem, to także było ważne pytanie. Ważne dla niej, ponieważ obchodziło ją samopoczucie Alana. Samą Wendy zaskoczyło to uczucie, które ją ogarnęło. Jakby... pomieszanie troski i współczucia zupełnie szczerego, przyjacielskiego. Nieprawdopodobne.

Widział, że chciała się zmusić do uśmiechu i w sumie był jej za to wdzięczny? Radował się z tego powodu, że choć starała się być szczęśliwa? Tak chyba tak cieszył się jej szczęściem, bo co jak co, ale on nie miał powodu do radości, bo co niby on miał powiedzieć? Był zmęczony tym wszystkim już zamknął się w sobie i po prostu jakoś na prawdę napawała już go chyba jakaś depresja już pomału i już będzie miał problemy z wstaniem z łóżka, no tak to byłoby pewnie bardzo możliwe, ale jak na razie nie było tak źle i oby tak nie było. Swój wzrok miał gdzieś wbity przez siebie, w przestrzeń, ale gdy tylko usłyszał jej pytanie zwrócił się w jej stronę swoim wzrokiem i po raz kolejny raz już dziś, ogólnie w sumie po raz kolejny setny już chyba podczas ich spotkań przeszywał ją całą wzrokiem jakby to znów widział jej całe wnętrze, a przecież już teraz tego nie robił. Nie mógł tego potrafić robić przecież bez dotyku i bez użycia świadomego swojej mocy, bo i owszem on tylko świadomie mógł jej używać nic nie działo się bez jego woli. I co teraz miał jej odpowiedzieć? Mógł ją przytłoczyć tym wszystkim? Przecież już i tak na pewno jej było ciężko, a wiadomość, że i z nim, z jego organizmem po tym wszystkim nie jest najlepiej to na pewno jej by nie pomogło, ale z drugiej strony wiedział, że kłamiąc jej tu oszuka nawet samego siebie i zresztą pewnie wyczułaby, że coś kręci. Nie mógł jej okłamać, zwłaszcza jej. Ta jego cholerna szczerość i nie umiejętność kłamania czasem go przerażały. Bo przecież to nie byłoby normalne, że obca osoba wyczułaby kiedy kłamie, a jednak zazwyczaj tak było.
-Dziś już jest dobrze.. a wręcz wspaniale jeśli mam porównywać z stanem zaraz po... - odpowiedział w końcu łącząc te dwa pytania w jedną odpowiedź. Nadal ją bacznie obserwował, by żadne jej słabość nie umknęła jego uwadze przecież nie chciał, by mu tu teraz zemdlała czy coś ,a jednak będąc po chemii nie mogła się czuć idealnie. Tym samym kiedy odpowiadał z każdym wyrazem jego głos był cichszy słabszy jakby bał się jej reakcji na to wszystko. Ale przecież nie mógł jej okłamać. Nie pytał się o to jak ona się czuła, bo o tym wiedział. Wiedział dzięki tym wszystkich smsach wysłanych do niego.
- Twój nowotwór... na prawdę był silny.. - dopowiedział uważnie po chwili. Przerywając raz po raz zdanie, by móc ją na to jakoś wszystko przygotować.. A jednak czuł, ze był jej winny tych wszystkich wyjaśnień. Miał tylko nadzieję, że już nie był taki silny jak wtedy, kiedy to ujrzał jego wnętrze.
-Mam nadzieję, że teraz... osłabł. - i jeszcze raz wydusił z siebie te słowa, które na pewno był jej winny? Sam nie wiedział w sumie po co zaczął rozmowę o jej nowotworze? Przecież już wszystko było dobrze, już podjęła się leczenia. Ale tym razem to zdanie już mówił dość nie pewnie jakby bał się, że zaraz padnie od niej pytanie czy mógłby sprawdzić jaki silny jest teraz? Bo czuł że mógłby to sprawdzić, ale.. chyba tego nie chciał. Nie chciał już wiedzieć w jakim stanie jest teraz ten nowotwór, zresztą przecież guzek został wycięty, więc w sumie czy by coś jeszcze zobaczył? Nie, to już raczej nie było możliwe. Ale jednak ten strach, że mógłby coś zobaczyć przerażał go, a jednocześnie ciekawił, był ciekaw czy ona aby na pewno już jest na dobrej drodze ku zdrowieniu. Chciał by wyzdrowiała do końca jak najszybciej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz