piątek, 24 maja 2013

Rozdział XVI (Wendy i Alan)

Tego właśnie się obawiała. Już od dawna miała niejasne przeczucie, że z Alanem na pewno nie było tak dobrze, jak mogło się wydawać. Już sama ociężałość jego ruchów po użyciu mocy wskazywała na nieziemskie zmęczenie i przeciążenie. Być może wtedy zaszył się gdzieś, żeby wylizać swoje rany. Nie mogła sobie wyobrazić, jak trudne to musiały być dla niego dni. Pewnie prawie takie, jak dla niej. Ale on jej pomógł. Pomógł mimo wszystko, mimo że zapewne zdawał sobie sprawę z konsekwencji, tych realnych jak i domniemanych. I właściwie sama nie wiedziała, dlaczego to zrobił. Zastanawiając się nad tym teraz, zupełnie bez dawnego oszołomienia i łapania się ostatniej deski ratunku, stwierdziła, że gdyby ona została postawiona na jego miejscu, na pewno nie zgodziłaby się. Nawet jeśli przejąłby ją los danej osoby, nigdy nie naraziłaby własnego zdrowia (życia?) dla kogoś, kogo kompletnie nie znała. Jednak Wendy już zdawała sobie sprawę, że ona i Jelonek to dwie zupełnie różne osoby. Dwa odmienne poglądy na świat, na ludzi; całkowicie inne charaktery i środowiska. Mimo wszystko czuli ze sobą jakąś więź, nawet jeśli nie potrafili jeszcze ze sobą rozmawiać bez wahania w głosie. Najważniejsze było jednak to, że mogli powiedzieć sobie dużo. Na bardzo trudne tematu.
Uderzył ją ogromny smutek i przygaszenie chłopaka, a właściwie nie wiedziała do końca, czym było to spowodowane. Co prawda przy niej - emanującą rozpaczą już na kilometr - każdy człowiek, który posiadał jakieś uczucia, na pewno nie skakał z radości, ale na pewno nie przeżywał wszystkiego aż tak. Za miną Alana kryły się inne sprawy, problemy osobiste i własne przemyślenia, w które dziewczyna wcale nie chciała ingerować. Nie mogła zrobić nic innego, jak tylko... wesprzeć go, kiedy tego potrzebował. Och, przecież ona tak rzadko wspierała ludzi. A wszyscy tak często musieli pomagać jej. Wysunęła więc powoli rękę, jeszcze nieco niepewnie, ale zaraz ujęła pewnie dłoń chłopaka i ścisnęła mocno, na tyle, na ile pozwoliło jej osłabienie, czując drugiego człowieka obok siebie. Czując, że znów ktoś jest przy niej, ktoś jest blisko w bardzo emocjonalny sposób. To już nie było to samo co obejmowanie motyla i ściskanie go w niezwykle stresowych chwilach, uważając jednak na to, by go doszczętnie nie zniszczyć. Miała przed sobą prawdziwego Alana i w końcu mogła mu powiedzieć to, co chciała.
Nie chciała jednak już wracać do tego wszystkiego, co było wcześniej. Chociaż po części oswajała się ze swoją chorobą, nadal z ciarkami przechodzącymi po całym ciele i ze ściśniętym gardłem słuchała i mówiła o nowotworze, z którym walczyła. Trudno jej było przeżyć ze spokojem temat, który sam w sobie się nasunął, zdecydowanie trudno było mówić o tym wprost. Musiała się tego nauczyć, z wieloma upadkami.
Z zaskoczeniem przyjęła fakt, że jej choroba była silna. Z zaskoczeniem i strachem, gdy dopiero teraz zdała sobie sprawę, jakie niebezpieczeństwo w sobie nosiła. Nosiła i być może nosi nadal, gdyż nawet chemia nie daje stuprocentowej gwarancji. Ale było więcej szans. Bo został powstrzymany i złagodzony.
- Nie wiem - odpowiedziała zgodnie z prawdą, jeszcze mocniej ściskając rękę chłopaka. Chciała podzielić się z nim swoją niepewnością, jaka ją czasem nachodziła. Miała wrażenie, że nie wiedziała nic, że wszystko ją przerastało, a ona gubiła się we wszystkich ścieżkach, na jakie wkraczała. Że już właściwie nic nie było takie proste, jak kilka miesięcy temu. Ale i to musiała przeżyć. I widziała światełko w tunelu. Ludzi. Kiedyś myślała, że poradzi sobie z tym wszystkim sama, ale była w ogromnym błędzie. Czuła się w takich chwilach zbyt niesamodzielna, żeby być sama. - Wiem, że ja... osłabłam, ale mniej się boję - stwierdziła z większym spokojem. Chciała też przekonać jego, że tak naprawdę o nią nie ma się co martwić. Znów chciała stwarzać takie pozory. Pozory samodzielności, tego, że nic złego się z nią nie działo. Ale w większości przypadków nie była to prawda. Przynajmniej z ostatniego czasu. - I jestem ci wdzięczna - dodała na koniec, wiedząc, że właściwie musiała mu to powiedzieć. Musiała jakoś pokazać mu, jak bardzo mu dziękuje za to, co dla niej zrobił.

Wiedział, że Wendy była wcześniej cholerną egoistką, której nie bardzo nawet chciał poznać. Ale czy nadal taka była? Nie wydawało mu się, żeby nadal potrafiła być tą samą osobą, jaką była przed poznaniem Alana. Choć w sumie nie miał w zwyczaju oceniać ludzi nie znających ich, ale jednak te wszystkie historyjki z nią związane, których bądź co bądź słuchał wcześniej pozwoliły mu wykreować postać Wendy jako wredną, egoistyczną panną, która musiała mieć wszystko podstawione pod nos. Ale teraz już tak nie było. Ten wygląd Wendy wykreowany u Alana znikł jak bańka mydlana i teraz pozostał obraz cierpiącej i potrzebującej pomocy od innych dziewczyny, która aż lgnęła do tego by zmienić swoje postępowanie. Wiedział, że tak to się nie stanie to nie ta bajka gdzie zła królewna mogła się zmienić ot tak pod wpływem jednego pstryknięcia palcami. Ale jednak zyskała już wiele w oczach Alana i tego się trzymajmy.
Gdy tylko ścisnęła jego dłoń aż wbił swój wzrok w ich ręce czyżby tak chciała dodać mu otuchy? Mu, który jak na razie patrzał tylko na to jak ona się czuje. Nie zwracał uwagi na to, że i on potrzebował jej obecności, tej świadomości, że wie, że tu jest i na prawdę i ona chciała mu pomóc, bezinteresownie. Tego właściwie i on potrzebował najbardziej. Jaki głupi był, że nie odpisywał na jej smsy albo chociaż przecież mógł zadzwonić i powiedzieć, że u niego wszystko dobrze i jest przy niej duchem, może i nie ciałem, ale myślami na pewno był przy niej gdy ta była na pierwszej chemioterapii. Ale jednak tego nie robił wtedy był głupim dzieckiem, który tylko patrzył na to jak on się czuje i na to, że nie może się z nią spotkać bo będzie jeszcze gorzej z nim. No tak i tu wychodzi na to, że i on był nieco egoistą, ale w sumie chyba każdy człowiek miał w sobie coś z egoisty. Każdy człowiek chciał dla siebie jak najlepiej nie patrząc na to co czują inni, ale teraz już tak nie było. Chciał to zmienić i to teraz, zaraz.
Cały czas milczał, nie mówił nic. Wsłuchiwał się tylko w jej słabe dość słowa, zdania, które to wypowiadała do niego i które zostawały w nim i odznaczały znaczną rysę w jego głowie, wspomnienia, które na zawsze w nim pozostaną. W tej milczącej atmosferze, którą on sam teraz stworzył jedynie co był w stanie zrobić to to, że po słowach, że jest mu wdzięczna za to wszystko to po prostu przytulił ją. Po prostu przytulił ją do swojej piersi tak jak nigdy dotąd. Tak jak to robi najlepszy przyjaciel, bez żadnych kontekstów. Miał wrażenie, że właśnie tego potrzebowali, oboje. I teraz znów milczał nie wiedział, co powiedzieć. Miał wrażenie, że teraz jego słowa były zbędne przecież doskonale wiedziała, że gdyby mógł to pomógł by jeszcze raz? A przynajmniej miał nadzieję, że o tym wiedziała.
-A motylek całkowicie zniszczony? - zapytał znienacka nadal nie odrywając jej z swojego uścisku. Po tym pytaniu nawet uśmiechnął się w sumie sam do siebie, ale jednak na prawdę pojawił się na jego twarzy uśmiech, bo miał wrażenie, że przez tą rozmowę ulżyło mu, całe napięcie, które trwało w nim przez ten cały czas uszło, po prostu rozpłynęło się w powietrzu. Nie mogła widzieć tego jego uśmiechu, ale miał wrażenie, że go wyczuła nawet jeśli go nie widziała, bo raczej nie było możliwe, żeby go zobaczyła skoro byli przytuleni do siebie.
Jakoś tak miał nadzieję, że zniszczyła go doszczętnie, że na prawdę jej w czymś pomógł w końcu takie miał on zadanie. Tylko miał nadzieję, że nie został zniszczony pod wpływem złości na to, że nie odpisywał, że nie dawał żadnego znaku życia, no tak to też było w sumie możliwe. Ale jeśli byłaby na niego zła to raczej by teraz z nim tu by nie siedziała. Uciekła by od niego i to od razu na początku. Przecież nie trzymał jej tu siłą i w sumie nadal nie robił tego. Droga wolna jeśli chce uciekać.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz